Odkąd PZPN - jeszcze za kadencji Michała Listkiewicza - związał się z firmą SportFive, gramy mnóstwo meczów pod szyldem "reprezentacja Polski" składem, który najczęściej nie ma nic wspólnego z "pierwszym garniturem". Korzyści czerpią z tego obie strony, bo szef SportFive Andrzej Placzyński postarał się też, by każde spotkanie naszej kadry, nawet to z najsłabszym rywalem i przy pustych trybunach, było transmitowane przez TVP 1, bądź TVP 2. Jak się tylko da (za wyjątkiem wizyt Orłów na innych kontynentach, w innej strefie czasowej) mecze są ustawiane w porze najlepszej oglądalności. Nie chodzi tylko o spopularyzowanie piłki, ale też, a może przede wszystkim, o reklamową kurę znoszącą wieczorem w telewizji złote jaja. Nie Smuda wymyślił ten układ promujący nudne mecze, on go po prostu zastał. Nie można zapominać, że Franz ma na głowie wyzwanie nie lada - wbrew panującym tendencjom (klasowych zawodników z roku na rok mamy coraz mniej) uniknięcie kompromitacji polskiej piłki na najważniejszej imprezie (Euro 2012). Dlatego też stara się wykorzystać optymalnie każdą szansę popracowania z piłkarzami. Wszyscy ciągnęli wózek w jedną stronę <a href="http://sport.interia.pl/euro-2012/news/boniek-niech-franek-przestanie-opowiadac-bajki,1593456,4324">Zbigniew Boniek</a>proponuje, by zawodników takich jak Dawid Plizga, Janusz Gol, Cezary Wilk, czy Michał Kucharczyk ogrywać w kadrze do lat 23. Problem w tym, że ten zespół nikogo i niczego nie nauczy, a w swym "dorobku" ma chociażby porażkę z rówieśnikami z Iranu. Tymczasem kadra Smudy może i nie czarowała w niedzielnym spotkaniu w Portugalii, może i gola zdobyła szczęśliwie, ale pokonała solidnego przeciwnika prezentując konsekwencję taktyczną i coś, co rzadko udaje się zbudować w kilka dni zgrupowania - zespół, w którym każdy ciągnie wózek w tę samą stronę i nikt na kogo się nie obraża po jednym nieudanym zagraniu, nikt też nie czuje się od nikogo ważniejszy, bo zarabia więcej, czy gra w lepszym klubie. W odróżnieniu od dziwacznych powołań do kadry U-23 jeszcze pod wodzą Stefana Majewskiego (np. "Doktor" Stefan uparł się, że zrobi klasowego obrońcę z Piotra Polczaka), u Smudy powołania są klarowne. Nie można skorzystać z Pawła i Piotra Brożków, Kamila Grosickiego, Marcina Robaka, których nowe wyzwania i żądza pieniądza zagnały do Turcji, Franz wziął tych, co mu jeszcze w Ekstraklasie zostali: Szymona Pawłowskiego, Dawida Plizgę , Dawida Nowaka, czy będącego odkryciem jesieni Kucharczyka. Większość z nich grając w Zagłębiu Lubin (Plizga, Pawłowski), czy GKS-ie Bełchatów (Nowak) europejskiej piłki długo nie powącha. Tymczasem w Vila Real de Santro Antonio mogli się zmierzyć z rywalem prezentującym poziom, jakiego w Ekstraklasie nie spotkają. Ekstraklasa przestaje stawiać na Polaków Skąd Franz miał niby wziąć lepszych graczy na mecz z Mołdawią? Sam nie zmieni niekorzystnej dla polskiej piłki tendencji, w której najbogatsze polskie kluby wolą się posiłkować przeciętniakami z zagranicy (wyjątkiem Kev Jaliens sprowadzony przez Wisłę), bo ci krótkowzrocznym prezesom jawią się być i tańszymi, i lepszymi od Polaków. Sternicy w klubach-krezusach nie zadają sobie pytania, co polskiej piłce w perspektywie kilku lat dadzą Bunozy, Vrdoljaki? Czy ich zagrania spowodują, że dzieciaki zaczną z pełnym poświęceniem garnąć się na podwórka, a później do klubów? Wątpię. Za wyjątkiem uznawanego za szarlatana naszej piłki Józefa Wojciechowskiego, nikt w Polsce nie wydał na polskiego gracza kwoty rzędu kilkaset tysięcy, czy miliona euro (tyle właściciel Polonii Warszawa zapłacił za Artura Sobiecha). Anglicy przykład dają, jak należy chronić rynek Ktoś powie, że Sobiech nie jest tyle wart i właściwie żaden "produkt" kulawej polskiej myśli szkoleniowej nie zasługuje na takie pieniądze. W Anglii narzekają również, że ich system szkoleniowy stracił skuteczność, ale to nie przeszkodziło, a może nawet to zmobilizowało Liverpool FC, by zapłacić za przeciętnego w skali europejskiej Andy'ego Carolla 40 mln euro! Taka góra pieniędzy za piłkarza, który nic jeszcze nie osiągnął, a jeszcze potrafi tak się upić, że <a href="http://sport.interia.pl/szukaj/news/andy-carroll-utalentowany-rozrabiaka,1591469">będąc w stanie wskazującym doznaje kontuzji kolana.</a> Na pewno Sobiech jest już bardziej wart miliona euro, niż Caroll 40-krotnie większej kwoty. W Liverpoolu tym się jednak nie przejmują, tym transferem dają sygnał: "Za żadnego zawodnika z zagranicy tyle nie dalibyśmy, a w rozwój talentu, który może ratować reprezentację Anglii warto zainwestować". Przy zakupie krewkiego Andy'ego nie bez znaczenia był fakt, że chłopak zdążył zadebiutować w reprezentacji Albionu. Ciekawe kiedy doczekamy się takiej mentalności - "pro publico bono" - u zarządców polskich bogatych klubów? <a href="http://michalbialonski.blog.interia.pl/?id=2029030">Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego</a>