Lwy Albionu nie grały w finałach mistrzostw świata w latach 1974, 1978 i 1994, w Europie też bywało bardzo, bardzo kiepsko. Czas na poważną dyskusję. Świetna liga, może najlepsza na świecie i kiepska reprezentacja. Nożyce rozwierają się coraz bardziej - liga coraz lepsza, ekipa narodowa coraz słabsza. To tylko pozorny jednak paradoks. Wolność gospodarowania i liberalne przepisy odnośnie zatrudniania piłkarzy są przeciwieństwem tego, co było w Anglii choćby w latach 60. i 70. ostatniego stulecia. Anglia była w 1966 roku mistrzem świata w piłce nożnej, w ligowych drużynach nie mogli jednak grać obcokrajowcy. Od wielkiego dzwonu notowano wielkie mecze na Wembley, ale liga stawała się coraz słabsza bo słabną mioty chowane osobno. Jeszcze w 1992 roku (start Premiership) 76 proc. graczy było Anglikami. Teraz takich piłkarzy jest tylko 37 proc. Tendencja spadkowa jest wyraźna, chociaż 85 proc. z 331 najmłodszych zawodników ekstraklasy (w wieku 17-18 lat) to Brytyjczycy, a uwzględniając Irlandczyków aż 90 proc. Potem gubią się, przegrywają rywalizację z lepszymi od siebie obcokrajowcami. Oto powód kryzysu reprezentacyjnego futbolu w Anglii. Szkolenie idzie pełna parą (świetnie idzie to w Wolverhampton - dał Robbie Keane'a Tottenhamowi i Joleona Lescotta Evertonowi), realizowana jest społeczna misja zawodowego futbolu - popularyzacja tej dyscypliny, skupianie wokół siebie społeczeństwa, dawanie szansy wychowankom. Na tym jednak misja się kończy i zaczyna biznes - w piłkarskich drużynach walczących o mistrzostwo kraju czy awans do ekstraklasy nie ma żartów. Grają najlepsi, często obcokrajowcy. Dlaczego misyjny charakter futbolu ustępuje? Bo mówimy o liberalnej gospodarce w liberalnym kraju. Kluby-spółki akcyjne nastawione są na maksymalizację zysku (lub przynajmniej na przetrwanie, co też przekłada się na wynik finansowy) i nie stać ich na... wystawianie wychowanków. Jest nieśmiała propozycja - w wyjściowym składzie dwóch rodzimych zawodników. Wątpię by UEFA zdołała to wprowadzić. Zasada ta byłaby bowiem sprzeczna z regułą otwartego rynku pracy Unii Europejskiej. A UEFA jest na wskroś organizacją europejską... Co się stanie, jeśli w eliminacyjnej grupie lepsi od Anglików będą Chorwaci i Rosjanie? Steve McClaren, selekcjoner Synów Albionu, dostanie kopa w tyłek. Co to zmieni? Nic. Kto będzie następcą? Byle kto - nie ma bowiem dobrego kandydata. Jakie warunki pracy mieć będzie nowy trener? Kiepskie, dopóki supertalenty nie opuszczą piłkarskich akademii (na razie nie działają one jeszcze 10 lat) i nie okażą się lepszymi od zagranicznych gwiazd sprowadzanych do Anglii. Być może nigdy się tak nie stanie, być może za wiele lat. Wieczny będzie paradoks - świetna liga, kiepska reprezentacja. Decyzja leży w rękach Briana Barwicka, szefa FA International Committee. Jeśli Anglikom się noga nie powinie (np. Izrael urwie punkty Rosjanom), Steve McClaren zostanie. Niepowodzenie to bolesny i szybki kopniak dla selekcjonera. Pył z portek McClarena opadnie, ludzie i tak szybko wrócą do podniecania się transferem Ronaldinho z Barcelony do Chelsea... Na Old Trafford pójdzie 76 tys. fanów podziwiać w swoim Manchesterze Utd najlepszych reprezentantów z 10 różnych krajów. Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL