Szczególnie po 2008 roku, w którym Czerwone Diabły sięgnęły po mistrzostwo Anglii, tytuł najlepszej klubowej ekipy Europy (Liga Mistrzów) i świata. Ręce rywalom mogą opaść, chociaż żaden zespół nie ma abonamentu na wygrywanie. W klubie z Old Trafford jednak na pewno umieją zarządzać pieniędzmi. 2008 r. ustanowi nowy rekord zysku (wyniesie 75 mln funtów, będzie więc wydatnie większy od 59,6 mld funtów w 2007 r.). Nadal pozostaje klubem o największych przychodach na świecie, liczonych wstępnie na 240 mln funtów. Osiągnięto to sumując przychody z Ligi Mistrzów (38 mln funtów) i ekstraklasy (14,5 mln funtów za tytuł mistrza), działalności handlowej w kraju i za granicą (minimum 56 mln funtów), praw telewizyjnych (35 mln funtów, część gigantycznego, wieloletniego kontraktu ligi ze Sky i Setantą, wartego 1,7 mld funtów). Sprzedaż biletów dała 100 mln funtów. W sumie więc nieźle. Stać Diabły na wykupienie Teveza ze szponów agencji handlującej zawodnikami za jedyne 30 mln funtów i dogrzewanie murawy za pomocą ultrafioletowych lamp. A że przy okazji ogrodnik natrafił na opalających się przy tych słoneczkach piłkarzy MU - taka ciekawostka przyrodnicza... Tak naprawdę jeśli MU sięga po trofea dzieje się to wskutek przemyślanej, wystudiowanej gry nie tylko drużyny, lecz i jej menedżmentu. Już bowiem najstarsi szkoccy górale nie pamiętają, kiedy Sir Alex Ferguson zaczął pracować na Old Trafford zmieniając stadion w Gold Trafford. Cały czas mam wrażenie, że on dobrze wie co robi. Gdy w głębokich latach 80. zapytałem go w Poznaniu po meczu Lech - Aberdeen czy przechodząc do MU (stało się to wkrótce) zabierze z sobą Gordona Strachana skłamał, że nic podobnego. Ówczesna brytyjska prasa tylko o tym spekulowała. Za kilka miesięcy Strachan trafił do MU i był długo jego podporą. Nie mam pretensji do Fergusona o tamto kłamstwo, podobnie o werbalne wojenki z innymi angielskimi menedżerami. Taki urok alchemii futbolu. Krzysztof Mrówka, Interia.pl