Mecz zaczął się od mocnego uderzenia. Już w piątej minucie gracze Manchesteru City trafili do siatki rywali, ale strzelec Oscar Bobb był na delikatnym spalonym. Akcję tę zaczął Kyle Walker, wykorzystując na prawym skrzydle poślizgnięcie Destiny Udogiego. Przez nieco dłużej niż pierwszy kwadrans gra toczyła się niemal wyłącznie na połowie Tottenhamu. "Koguty" nieco ocknęły się i w 23. minucie przeprowadziły pierwszą groźniejszą akcję. Pedro Porro dośrodkowywał po ziemi w stronę nabiegającego Richarlisona, ale bramkarz był czujny. Był to jednak wyjątek od taktycznej reguły - po chwili to znowu podopieczni Pepa Guardioli posiadali piłkę, pozwalając parę razy gospodarzom na długie podania prostopadłe, które jednak przecinał golkiper Stefan Ortega. Ładną akcję dwójkową zrobili Julian Alvarez i Phil Foden, ale tego drugiego do końca krył wspomniany Udogie, oddalając niebezpieczeństwo. W 41. minucie zakotłowało się pod polem karnym Spurs. City oddało aż trzy uderzenia za sprawą Rodriego, Mateo Kovacicia i Bobba, ale każde z nich zostało zablokowane przez defensorów. Remis utrzymywał się bardzo długo Pierwsza połowa zakończyła się bez goli. City oddało w niej dziesięć strzałów, lecz tylko dwa celne. Z kolei Tottenham nie uderzył ani razu, co było sporym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę ofensywną filozofię futbolu Ange Postecoglou i ostatnie pięć meczów między tymi zespołami w Londynie (każde z nich wygrali gospodarze i to bez straty choćby jednego gola). Po zmianie stron mecz nie był już tak bardzo jednostronny. Manchester City może nie ustąpił miejsca Tottenhamowi, ale gospodarze mieli już zdecydowanie więcej do powiedzenia. Obie strony stwarzały sobie klarowne okazje, ale nie były w stanie zamienić ich na gola otwierającego wynik. Gol w końcówce wywołał duże kontrowersje W drugiej połowie mecz zrobił się nie tylko bardziej zacięty, ale również ostry. Piłkarze obu drużyn faulowali się dość bezpardonowo, a dowodem tego jest aż pięć żółtych kartek pokazanych przez sędziego Paula Tierneya. Co ciekawe, aż cztery z nich obejrzeli podopieczni Pepa Guardioli, czyli ci, którzy teoretycznie częściej zazwyczaj padają ofiarą fauli ze strony rywali. Gol na 1:0 w tym spotkaniu padł dopiero w 88. minucie. Kevin De Bruyne posłał dobre dośrodkowanie w pole karne, w którym powstało bardzo duże zamieszanie. Po chwili piłka wpadła do siatki po strzale Nathana Ake. Bramkarz Tottenhamu Vicario od razu ruszył z pretensjami do arbitra, twierdząc, że był faulowany w polu bramkowym przez Rubena Diasa. Sędzia po konsultacji z VAR zdecydował się jednak uznać tego gola. Kontrowersyjny gol Nathana Ake okazał się jedyną bramką w tym spotkaniu. Ostatecznie Manchester City awansował do 1/8 finału Pucharu Anglii. W tym momencie nie wiadomo jeszcze, z kim na tym etapie zmierzą się "The Citizens".