Dopiero w Australii po raz pierwszy w tym sezonie zobaczyliśmy wszystkich stałych uczestników tegorocznych mistrzostw świata. Do pełni sił doszedł bowiem Sebastian Vettel, który ze względu na zakażenie koronawirusem opuścił aż dwie rundy. Nieobecność Niemca przedłużała się do tego stopnia, że co niektórzy zaczęli śmiać się iż robi on to celowo, bo widzi jak w tym roku Aston Martin odstaje od reszty stawki. Jak widać, takie teorie można było włożyć między bajki. Na Albert Park ku uciesze fanów z całego świata pojawił się również Mick Schumacher. Syn siedmiokrotnego czempiona na szczęście nie odniósł poważnych obrażeń w fatalnym wypadku w Arabii Saudyjskiej, a jego zespół postarał się i błyskawicznie odbudował mu bolid. Już od samego początku z łatwością mogliśmy się domyślić, że nitka Albert Park jest troszkę zmieniona w porównaniu z poprzednimi latami. Poza usunięciem jednej z szykan, organizatorzy dorzucili jeszcze jedną strefę DRS (w tym roku są aż cztery!). Kierowcy błyskawicznie zabrali się więc do pracy i to bez żadnych wyjątków, ponieważ zaledwie pięć minut po odpaleniu czasu swoje szybkie okrążenie na miękkich oponach kręcił obecnie urzędujący mistrz - Max Verstappen. Haas o krok od dramatu Równie szybko byliśmy też dziś świadkami pierwszej czerwonej flagi weekendu. Nie spowodował jej jednak żaden poważny wypadek, a zgubiony jeden z elementów aerodynamicznych z samochodu Sergio Pereza. Ku zadowoleniu kibiców zawodnicy przesiedzieli w garażach tylko nieco ponad dwie minuty, by ponownie wyjechać na obiekt i zbierać ważne dane w kontekście kwalifikacji oraz wyścigu. Kilka chwil po wznowieniu rywalizacji zamarli kibice Haasa, gdyż w żwirze wylądował Kevin Magnussen. Duńczyk ku uciesze mechaników zachował zimną krew i nie uszkodził bolidu. W innym wypadku sytuacja zespołu byłaby tragiczna z racji braku dostępnych części po kraksie Micka Schumachera w Arabii Saudyjskiej. Co ciekawe, nie minęło parę minut i podobną przygodę tuż po wykonaniu próbnego startu przeżył Charles Leclerc. Na szczęście również bez poważniejszych konsekwencji. Sebastian Vettel znów ma problemy Gdy wydawało się, że to koniec niepokojących widoków, w decydującej fazie FP1 najprawdopodobniej silnik stracił powracający do ścigania Sebastian Vettel. Niemiec nie zdołał nawet zjechać do mechaników i musiał zatrzymać się na poboczu, co zaowocowało kolejnym przerwaniem zmagań. Po ponownym pojawieniu się zielonej flagi główni bohaterzy dnia odpalili nam się na dobre i rozpoczęli serię szybkich kółek na czerwonych Pirelli PZero. Gdybyśmy mieli zliczyć wówczas sumę przetasowań w tabeli, pogubilibyśmy się po jakichś dziesięciu sekundach, bo sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. W czołówce, podobnie jak na torze, roiło się od czerwonego. Pierwsze dwa miejsca zajęli reprezentanci Ferrari. Tym razem to jednak Carlos Sainz uzyskał lepszy wynik od Charlesa Leclerca. Reszta stawki? Nie istnieje. Przynajmniej na razie. Trzeci Sergio Perez do Hiszpana stracił bowiem aż pół sekundy. Poza Scuderią wreszcie odpalił McLaren, którego obaj przedstawiciele znaleźli się w najlepszej dziesiątce. Cieszą się zwłaszcza licznie zgromadzeni na trybunach fani z Australii, ponieważ Daniel Ricciardo zameldował się w tym zacnym towarzystwie dopiero pierwszy raz w tym roku. To nie koniec emocji na dziś. Kolejny trening zaplanowano na godzinę 8:00. Transmisja w Eleven Sports 1. Wyniki 1. treningu przed Grand Prix Australii: