LeBron James, Tom Brady, Michael Jordan i David Beckham. Czy to lista gości specjalnych na Super Bowl lub galę rozdania Oscarów? Nie, to zaledwie część znanych osób, które w niedzielny wieczór polskiego czasu odwiedziły parking pod Hard Rock Stadium zamieniony w tor Formuły 1. Królowa sportów motorowych wreszcie spełniła swój piękny sen i po raz pierwszy w historii zorganizowała wyścig w tym przepięknie położonym mieście na Florydzie. Zmagania odbyły się w fantastycznej atmosferze. Kibiców nie odstraszyły nawet horrendalne ceny biletów czy niepewność związana z debiutem serii w totalnie nowym miejscu. Zawodnikom od samego rana życie utrudniał dodatkowo padający deszcz. Kapuśniaczek parę razy pojawiał się i znikał, co rusz strasząc głównych bohaterów ubranych jeszcze w cywilne stroje. Taka sytuacja pogodowa w połączeniu z nienajlepszym staniem nawierzchni nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Dlatego nic dziwnego, że szefowie teamów z zaniepokojeniem oczekiwali na start rywalizacji. Zenitu sięgnęło ono zwłaszcza w Astonie Martinie. Oba zielone bolidy nie pojawiły się na prostej startowej i ruszyły z alei serwisowej, co ich kierowców praktycznie z miejsca skazywało na porażkę. Powód? Problemy z paliwem. Ferrari długo się nie nacieszyło O godzinie 21:30 po raz kolejny w tym sezonie najlepszym refleksem popisał się Charles Leclerc. Ferrari było jednak połowicznie zadowolone, ponieważ pozycję wicelidera na rzecz Maksa Verstappena niemal natychmiastowo stracił Carlos Sainz. Umiarkowana radość pracowników w czerwonych koszulkach zamieniła się w złość kilka minut później, gdyż Holender z minuty na minutę nabierał coraz większego wiatru w żagle, aż w końcu wyprzedził prowadzącego Monakijczyka na dziewiątym okrążeniu. Nieco niżej swój osobisty dramat przeżywał Fernando Alonso. Hiszpan co prawda wypracował sobie rewelacyjną pozycję po starcie, lecz jego starania szybko zniweczył zespół, który zmienił mu opony w przerażającym wręcz czasie prawie sześciu sekund. W zupełnie innych humorach pierwsze kilometry pokonywał Mick Schumacher. Młody Niemiec zaliczył ogromny przeskok i z piętnastej lokaty przesunął się do czołowej dziesiątki. Za łatwo być nie mogło W dalszej części zmagań sytuacji na Miami International Autodrome nie zmieniła nawet seria pitstopów wielkich faworytów. Mechanicy Red Bulla i Ferrari w przeciwieństwie do tych z Alpine spisali się na medal i dzięki temu nie oglądaliśmy większych roszad. Ba, na czele jeszcze bardziej umocnił się Max Verstappen, któremu zwycięstwo odebrać mógł tylko nie wiadomo jaki kataklizm. Holender spokojny jednak nie był, ponieważ nagły spadek mocy wcześniej zgłaszał między innymi jego zespołowy kolega - Sergio Perez. Na całe szczęście dla fanów "Czerwonych Byków" problemy okazały się tylko chwilowe i zostały zażegnane po wprowadzeniu odpowiednich ustawień. Charlesowi Leclercowi nadzieję na kolejny triumf w tym sezonie przywrócił Lando Norris, który nieumiejętnie ominął jadącego w ślimaczym tempie Pierre’a Gasly’ego i rozbił się na 41. okrążeniu. Euforia Tifosich potrwała jednak niecałe dziesięć minut, bo po zjeździe samochodu bezpieczeństwa okazało się, że tempo Maksa Verstappena i tak jest zbyt mocne. Monakijczyk co prawda przez dłuższy czas utrzymywał się tuż za tylnym skrzydłem rywala, lecz im bliżej było mety, tym przewaga Holendra robiła się coraz większa. Cud nie nadszedł, w efekcie czego reprezentant Red Bulla pomknął po drugie z rzędu zwycięstwo i 26 punktów do klasyfikacji generalnej. Podium uzupełnił Carlos Sainz, który wygrał imponującą batalię z Sergio Perezem. Wydawało się, że Meksykanin ma w pewnym momencie Hiszpana na widelcu. Kierowca "Czerwonych Byków" jednak przeszarżował i zamiast spoglądać do przodu, musiał oglądać się za siebie na szalejącego George’a Russella. George Russell niczym wytrawny szachista To właśnie przy Brytyjczyku chcielibyśmy się teraz na dłużej zatrzymać. Za nim bowiem wyścig prawie idealny. Prawie, bo nie udało się dobrnąć do podium. Poza tym wszystko mu dziś wychodziło, łącznie ze strategią, ponieważ to on namawiał swój zespół do tego by możliwie jak najbardziej przedłużyć pierwszy stint. I co? Rozbił się Lando Norris, co oznaczało że 24-latek zyskał "darmowy" pitstop za samochodem bezpieczeństwa. Już nie możemy doczekać się, kiedy Mercedes wreszcie dorówna do Ferrari i Red Bulla. Wówczas triumf tego talenciaka będzie tylko kwestią czasu. Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Po dzisiejszym Grand Prix jedno "oczko" do klasyfikacji przejściowej dopisze Alex Albon. Taj nic sobie nie robi z faktu, iż prowadzi obecnie najgorszą maszynę w stawce, tylko kolejny raz wyskakuje jak królik z kapelusza i ciuła pojedyncze punkty. Dziś jego wyższość musiał uznać miedzy innymi Daniel Ricciardo, którego czekają naprawdę ciężkie miesiące. W generalce wciąż króluje Charles Leclerc. I co ważne, nie ma się jeszcze czym martwić, bo Max Verstappen traci do niego aż 19 punktów. Kolejny wyścig odbędzie się dopiero za dwa tygodnie w Barcelonie. Transmisja tradycyjnie w Eleven Sports. Wyniki wyścigu o Grand Prix Miami: