W sobotnich kwalifikacjach kibice liczyli na powiew świeżości i pojawienie się w czołówce nowego zespołu. Połowicznie ich nadzieje stały się rzeczywistością za sprawą ambitnego Astona Martina. Brytyjska stajnia w zimę dokonała niewyobrażalnych wręcz postępów, które zaowocowały dwoma wygranymi treningami Fernando Alonso oraz świetną postawą w kwalifikacjach. Hiszpan ustawił bowiem swój bolid w trzecim rzędzie, a parę miejsc za nim wystartował jego obolały zespołowy kolega - Lance Stroll. Pole position? Tradycyjnie dla Red Bulla. Co prawda z Austriakami próbowało walczyć Ferrari, lecz na samych chęciach się skończyło. Włosi celowali dziś w słodki rewanż w wyścigu. - Lepiej startować z trzeciej pozycji na świeżych oponach, niż z pole position na używanych - mówił zresztą bezpośrednio po czasówce Charles Leclerc, który po konsultacji z teamem w Q3 pokonał zaledwie jedno okrążenie, by zaoszczędzić opony i przynajmniej tym sposobem zaskoczyć rywali. Red Bull nie pozostawił żadnych wątpliwości Niestety Monakijczyk znów przekonał się, iż słowa to jedno, a rzeczywistość drugie. Marzenia związane z sensacyjnym triumfem trzeba było porzucić w zasadzie zaraz po starcie, bo pogoń za Red Bullem okazała się niemożliwa. Max Verstappen dysponował tak fenomenalnym tempem, że na dzień dobry odstawił Monakijczyka na parę sekund. O żadnym DRS-ie nie było więc mowy. Na domiar złego wicemistrza świata doganiał równie szybki Sergio Perez, który ruszył z drobnymi problemami, ale później wziął się w garść i z łatwością prześcignął czerwone auto. W ten oto sposób rozpoczęła się totalna dominacja Red Bulla. Max Verstappen oraz jego zespołowy kolega znajdowali się w innej lidze i wraz z każdym kolejnym okrążeniem stopniowo odjeżdżali rywalom. Scuderii została tak naprawdę jedynie walka o podium, choć i ta zapowiadała się na arcytrudną, gdyż za Leclerkiem i Sainzem świetnym tempem dysponowali przedstawiciele Mercedesa oraz Astona Martina. Fernando Alonso show! Nie oszukujmy się, do półmetka zmagań można było usnąć z nudów. Ciekawie robiło się tylko w alei serwisowej, bo nie wszystkim udawały się pit stopy. Chociażby Red Bull dłużej przetrzymał Sergio Pereza, a zmiana kierownicy Oscara Piastriego zakończyła się dla debiutanta wycofaniem z wyścigu. Gdy wydawało się, iż żadnych emocji już nie doświadczymy, cali na biało wjechali Fernando Alonso oraz Lewis Hamilton. Brytyjczyk z Hiszpanem stoczyli taki pojedynek o piątą lokatę, że po prostu palce lizać. Ostatecznie górą z batalii wyszedł pierwszy z kierowców, który w tym sezonie ewidentnie ma chrapkę na spektakularne sukcesy. Dwukrotny mistrz świata dość niespodziewanie ogromną szansę na kolejne podium w karierze otrzymał już dziś, bowiem na 41 okrążeniu rozegrał się wielki dramat Ferrari. Charles Leclerc zmierzający po trzecie miejsce musiał zatrzymać się na poboczu z powodu awarii silnika, co oznaczało, że Alonso awansował na czwartą pozycję. Oczywiście doświadczony kierowca nie zamierzał się nią zadowalać i momentalnie ruszył w pogoń za Carlosem Sainzem, czyli jedyną nadzieją Scuderii na finisz w czołowej trójce. W pogoń udaną, bo zakończoną sukcesem pięć kółek po przykrym incydencie z udziałem Leclerca. Fani widząc starszego Hiszpanów na prowizorycznym podium wprost oszaleli z radości. - Tak jest - wykrzyczał też uradowany 41-latek do swojego inżyniera i następnie zrobił to, co do niego należało, czyli utrzymał się za duetem Red Bulla. Reprezentanci austriackiej stajni mają za sobą wyścig marzenie. Max Verstappen ani przez chwilę nie czuł się zagrożony, a Sergio Perez musiał napocić się tylko podczas pierwszych minut zmagań. Wracając jeszcze na moment do Fernando Alonso, to fani w Internecie nagrodzili go tytułem kierowcy dnia. W głosowaniu Hiszpan uzbierał ponad 50% głosów i zasłużenie otrzymał wyjątkowe wyróżnienie. Kolejny wyścig odbędzie się za dwa tygodnie w Arabii Saudyjskiej na jednym z najniebezpieczniejszych torów w kalendarzu. Wyniki wyścigu o Grand Prix Bahrajnu: