Formuła 1 w ostatnich latach z rzadka gwarantuje wielkie emocje - przynajmniej podczas wyścigów. Dominacja Maxa Verstappena i Red Bulla sprawiła, że prawdziwa batalia rozgrywa się o drugie miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Co ważne, przez tempo i jakość pierwszych pięciu zespołów, reszta stawki niezwykle rzadko miała szansę na walkę o punkty. Władze rozgrywek zamierzają doprowadzić do zmiany w systemie punktacji. Ta miałaby sprawić, że kierowcy z drugiej połówki tabeli toczyliby bardziej zacięte boje i mieli częstszą okazję do punktowania. Niektórzy szefowie zespołów i kierowcy zabrali już głos na temat potencjalnej rewolucji. Verstappen, a potem długo, długo nikt. Dominacja Red Bulla trwa Maxowi Verstappenowi przeszkodzić w wygrywaniu wyścigów w tym sezonie przeszkodzić może tylko pech - i ewentualne problemy techniczne. Te, ku uciesze reszty kierowców i lwiej części fanów tej dyscypliny, przydarzyły się Holendrowi podczas tegorocznego Grand Prix Australii. Nie chodzi bynajmniej o złośliwość względem trzykrotnego mistrza świata. Po prostu, gdy ten jest w swojej normalnej formie, dominuje zarówno w kwalifikacjach, jak i samych wyścigach, zazwyczaj tocząc walkę sam ze sobą. Tymczasem podczas marcowego Grand Prix jego bolid odmówił posłuszeństwa już podczas pierwszego okrążenia. Verstappen musiał przedwcześnie opuścić tor w Melbourne, a zwycięzcą został, wciąż walczący o swoją przyszłość, Carlos Sainz. O wielkości Holendra niech powie fakt, że pomimo tego spokojnie przewodzi stawce i trudno na ten moment założyć, by ktokolwiek do końca roku mógł mu rzucić rękawicę. Zmiany nie każdemu są na rękę. "Wolałbym, gdyby zostało tak, jak jest" Tym bardziej nie dziwić mogą plany zmian. Problem atrakcyjności nie dotyczy bowiem tylko nierównej walki Verstappena z resztą. Pierwsze pięć zespołów dzieli też punktowo przepaść od drugiej połowy stawki. Dlatego też przed Grand Prix Chin poinformowano, że władze rozważają zmianę w systemie punktowania. Od 2010 roku punkty otrzymuje dziesięciu najlepszych kierowców danego wyścigu. Po poddanych pod dyskusję roszadach, premiowanych miałoby być od teraz dwunastu najszybszych. To nie zmieniłoby wiele dla najlepszych ekip, za to te słabsze miałyby większą motywację, a i walka między nimi nabrałaby rumieńców. Takie zdanie podziela choćby Christian Horner. Trzeba jednak pamiętać, że byłoby mu to na rękę - ostatecznie Red Bull ma w stawce aż dwa zespoły. Z kolei Fred Vasseur jest jednoznacznie za. "Nie mam nic przeciwko temu. Przechodząc z Alfy Romeo doskonale rozumiem frustrację związaną z rozegraniu świetnego weekendu, który jednak kończysz na P11, a nagroda wynosi zero, czyli tyle samo, co dla najwolniejszego kierowcy" - uważa szef Ferrari. Głos sprzeciwu przyszedł zaś z zupełnie niespodziewanej strony. Przeciwko zmianom klarownie wypowiedział się bowiem Yuki Tsunoda, którego zespół mógłby zyskać. Rzeczone zmiany mogą wejść w życie już od przyszłego sezonu. Wydaje się jednak, że jeśli do nich dojdzie, w padoku nie każdy otworzy z radości szampana.