Sezon 2022 w Formule 1 rozpoczął się z grubej rury. Rewolucja techniczna doprowadziła do totalnego trzęsienia ziemi i tak oto pozycję dominatora w stawce utracił na przykład Mercedes. Ponadto do głosu dość niespodziewanie zaczęło dochodzić parę ekip z środka stawki. Do grona beneficjentów zmian należy między innymi Haas, do którego na kilka dni przed pierwszym wyścigiem za wyrzuconego Nikitę Mazepina dołączył Kevin Magnussen. Nawet ból mu niestraszny Duńczyk pomimo wielomiesięcznego rozbratu z najszybszymi bolidami świata, momentalnie zaakcentował swoją obecność w stawce. Najpierw sensacyjnie ukończył on zmagania w Bahrajnie w czołowej piątce, a następnie poszedł za ciosem i na wymagającym obiekcie w Arabii Saudyjskiej również uplasował się w punktowanej dziesiątce. Szacunek wśród kibiców musi budzić szczególnie występ w Dżuddzie, gdzie z racji późno rozpoczętych przygotowań do sezonu, 29-latek musiał zmierzyć się z ogromnym bólem szyi. - Praktycznie jej nie czuję. Auto okazało się fenomenalne. Jazda nim była samą przyjemnością. Miałem apetyt na więcej, ale trochę przeszkodził mi samochód bezpieczeństwa - powiedział portalowi lookcharms.com tuż po przekroczeniu linii mety. Dzięki niemu Haas znów wrócił do gry Jak widać, ambicja Kevina Magnussena nie kończy się na samym punktowaniu, choć i w tej kwestii już po zaledwie tygodniu startów udało mu się zrobić coś kosmicznego. Zawodnik z Roskilde w klasyfikacji generalnej ma na koncie 12 "oczek", co daje obecnie lepszy wynik niż cały zespołowy dorobek Haasa w ciągu ostatnich dwóch lat. - Wspaniale jest znowu zobaczyć konkurencyjny samochód. Kocham was - piszą zachwyceni kibice w mediach społecznościowych, którzy mają nadzieję na dalsza kontynuację dobrej passy. Kolejna okazja do powiększenia dorobku nadarzy się za dwa tygodnie, kiedy to karuzela F1 zawita do Australii. Co warto zaznaczyć, Kevin Magnussen ma stamtąd kapitalne wspomnienia, gdyż w swoim ostatnim występie na Albert Park dojechał do mety na szóstej pozycji. Jak będzie tym razem, przekonamy się 10 kwietnia.