Od czwartku pogoda w Montrealu zmieniała się jak w kalejdoskopie. Powódź, słońce, deszcz, upał - te cztery słowa idealnie podsumowują nam ostatnie dni na Circuit Gilles Villeneuve. Jeszcze wczoraj kierowcy o pole position walczyli na oponach pośrednich. Dziś już do gry wróciły uwielbiane przez nich slicki. Błękitne niebo ucieszyło przede wszystkim Maksa Verstappena, który potrafił wywalczyć pierwszy rząd w mokrych warunkach, ale na suchym torze przynajmniej na papierze różnica pomiędzy nim a resztą stawki zrobiła się zdecydowanie większa. Nieświadomie "pomógł" mu dodatkowo Fernando Alonso. Legenda najpierw w kwalifikacjach pokazała plecy Carlosowi Sainzowi, czyli najpoważniejszemu konkurentowi Holendra po relegacji Charlesa Leclerca na koniec stawki za nadprogramową wymianę komponentów jednostki napędowej. Później zaś reprezentant Alpine przez kilka minut utrzymywał młodszego rodaka za swoim tylnym skrzydłem. Skrzętnie wykorzystał to mistrz świata, który stopniowo oddalał się od czerwonego samochodu. Sympatycy Red Bulla, pomimo perfekcyjnego rozpoczęcia zmagań w wykonaniu Maksa Verstappena, nie mogli jednak prędko otwierać zmrożonych szampanów. Humor popsuła im awaria bolidu Sergio Pereza. Co prawda wirtualną neutralizację na półdarmowy pitstop zamienił sam lider "Czerwonych Byków", ale na pewno 24-latek miał z tyłu głowy fakt iż w każdej chwili z jego wozem również może stać się coś nie tak. Ferrari w końcu wyczerpało limit pecha? Na szczęście dla niego, pesymistyczny scenariusz się nie wydarzył. Po piętach deptał mu za to Carlos Sainz. Trochę nerwowo zrobiło się po drugim postoju, kiedy bolid z numerem #1 wyjechał tuż za Lewisem Hamiltonem. Stres w parę chwil zamienił się w ogromną radość, ponieważ czempion przemknął obok wicemistrza jeszcze na tym samym okrążeniu. Ferrari widząc totalną dominację Maksa Verstappena zdecydowało się na zastosowanie nieco innej strategii i możliwie jak najbardziej wydłużyło drugi stint Carlosa Sainza. Po olbrzymiej głupocie w Monako oraz niesamowitym pechu w Azerbejdżanie, w końcu coś się im udało! W bandzie wylądował bowiem Yuki Tsunoda, a na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa. Pozwoliło to Hiszpanowi na wymianę opon bez większej straty czasowej i uzyskanie przewagi za sprawą nieco świeższego ogumienia. Wielkie emocje w końcówce Po wznowieniu poważnej rywalizacji lider generalki szybko chciał wyleczyć kompana Charlesa Leclerca z marzeń o największym pucharze, jednak ten przypominał wygłodniałego lwa i nie zamierzał odpuszczać. Doprowadziło to do wojny nerwów w końcówce i jazdy na absolutnym ryzyku. Jazdy zwycięskiej dla Holendra, który pomimo ogromnej presji nie popełnił błędu i po raz szósty w tym roku stanął na najwyższym stopniu podium. Podczas gdy zajęliśmy się walką o triumf, nieco niżej w rankingu szalał nam Charles Leclerc. Monakijczyk po starcie z dwudziestego pola wyścig zakończył na rewelacyjnej piątej lokacie. Z naprawdę dobrej strony miejscowym fanom pokazał się również Lance Stroll. Kanadyjczyk w sobotnich kwalifikacjach odpadł już na samym początku, ale w niedzielę finalnie dopisał do klasyfikacji generalnej bardzo cenne jedno "oczko". Totalny dramat przeżywał z kolei Haas. Kevin Magnussen popsuł sobie wyścig kontaktem w początkowej fazie z Lewisem Hamiltonem, po którym zamontowano mu nowe przednie skrzydło. Bolid Micka Schumachera odmówił zaś posłuszeństwa na dwudziestym kółku. Szkoda, że wśród mechaników nie mają oni ani jednego Polaka, bo nie pozostałoby mu nic innego jak wejść do garażu z głośnikiem i odpalić "Wielki tenis" Elektrycznych Gitar ze słynnym wersem "a miało być tak pięknie". Kolejne zmagania najszybszej dwudziestki świata 3 lipca na legendarnym Silverstone. Transmisja w Eleven Sports 1 i Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix Kanady: