Życie kibica sportu momentami bywa okrutne. Doskonale przekonaliśmy się o tym dzisiaj, bowiem wyścig o Grand Prix Austrii zbiegł się w czasie z wielkim finałem Wimbledonu. Tym, którzy mogli oglądać na dwa ekrany zazdrościmy. Ci, którzy wybrali królową sportów motorowych chyba też nie pożałowali, bo już od początku działo się co niemiara. Koniec austriackiej dominacji Red Bulla Po strasznie nerwowych i nieudanych dla Sergio Pereza piątkowych kwalifikacjach, Meksykanin dziś na przykład znów zabawił się w wyzwanie pod tytułem "jak zdenerwować team w mniej niż minutę". Kierowca Red Bulla najpierw zblokował koła podczas okrążenia zapoznawczego, a następnie w końcówce pierwszego kółka wypadł poza tor po kontakcie George’em Russellem. Oczywiście nikt nie widział w tym incydencie swojej winy. - Zostawiłem mu wystarczająco dużo miejsca - oznajmił Perez, który spadł na koniec stawki i był zmuszony zameldować się u mechaników. Parę minut później dokładnie to samo zrobił też utalentowany Brytyjczyk. Owszem, Meksykanin może i nie zaliczył wymarzonego startu, lecz najgorsze dla Red Bulla miało dopiero nadejść. Początkowo wydawało się, że Max Verstappen prędko odjedzie duetowi Ferrari. Charles Leclerc błyskawicznie jednak niwelował stratę do Holendra, aż wreszcie zrównał się z nim na dziesiątym okrążeniu, po to by wyprzedzić go dwa kółka później. - Nie mogę nic zrobić - zdołał powiedzieć tylko obecny mistrz, po czym zjechał po nowe opony z myślą "podcięcia" świetnie spisującego się rywala. Nawet inna strategia austriackiej stajni na nic się zdała. Max Verstappen co prawda po zjeździe czerwonych aut na chwilkę pocieszył się fotelem lidera, lecz ta chwilka nie potrwała długo. - Samochód jest zupełnie nieprzewidywalny. To jakieś szaleństwo. Na jednym okrążeniu mam przyczepność z przodu, a na innym już nie - narzekał na 33 kółku urzędujący czempion, kiedy z łatwością "łyknął" go Charles Leclerc. Słodko-gorzka końcówka Ferrari Bliźniaczo podobna sytuacja wydarzyła się jeszcze w końcówce. Gdyby grano w piłkę nożną czy siatkówkę, to moglibyśmy rzec że Scuderia pokonała Red Bulla 3:0. - Dziękujemy Ferrari! - mówił wczoraj Helmut Marko po sukcesie Verstappena. Dziś to samo Ferrari robiło z jego zespołem co chciało i powoli otwierało w garażu korki od szampanów. Czynność ta została brutalnie przerwana na 58 okrążeniu, gdy kamery pokazały parkującego na poboczu Carlosa Sainza. Samochód Hiszpana momentalnie zajął się płomieniami i 27-latek zamiast szampanem, był oblewany pianą z gaśnic porządkowych. Mało dramatów we włoskiej stajni? Po zakończeniu wirtualnej neutralizacji problemy z pedałem gazu zgłosił pewnie zmierzający po triumf Charles Leclerc. Dramaturgii dodawał też fakt, iż z minuty na minutę sytuacja ulegała pogorszeniu. - Nie mogę zbijać biegów - krzyczał przez radio Monakijczyk, który męczył się okrutnie na każdym zakręcie, co oczywiście było wodą na młyn dla Maksa Verstappena. Holender pomimo ogromnych starań musiał jednak uznać wyższość czerwonego bolidu, a lider Scuderii zalał się łzami radości. - Byłem naprawdę przerażony. Nie mam słów - opowiadał wyraźnie rozradowany tuż po przekroczeniu linii mety. Nazwisko zobowiązuje. Mick dał dziś czadu Zmagań w Spielbergu na długo nie zapomni między innymi Mick Schumacher. Niemiec pojechał jakiś wyścig życia i chwilami miał realną szansę na TOP 5. O tym, że syn legendarnego Michaela polubił austriacki obiekt przekonaliśmy się wczoraj, gdy długo utrzymywał za sobą Lewisa Hamiltona. Kierowca Haasa dziś zaimponował jeszcze bardziej i zasłużenie dopisał do klasyfikacji generalnej kolejne arcyważne punkty. Kolejne, już trzecie z rzędu podium, zgarnął z kolei wyżej wspomniany Brytyjczyk, co jasno pokazuje iż Mercedes łapie powoli dawno niewidzianą stabilizację. Najbliższy wyścig dopiero 24 lipca we Francji. Transmisje z weekendu tradycyjnie będą dostępne w Eleven Sports oraz Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix Austrii: