Kibice motosportu i Kubicy doskonale pamiętają luty 2011 roku i koszmarne wiadomości, napływające z pierwszego odcinka specjalnego lokalnego rajdu Ronde di Andora. Kubica wcześniej mówił i powtórzył to wielokrotnie później, również w ostatnich tygodniach, gdy świat motoryzacyjny znów oszalał na jego punkcie, że jazda rajdówką nie była fanaberią, tylko ważnym elementem doskonalenia swoich umiejętności kierowcy. Teraz, za sprawą reportażu "Triumf Woli" w magazynie TVN "Czarno na Białym" poznajemy kulisy tamtych szokujących wydarzeń, a bohaterami są najbliżsi najlepszego polskiego kierowcy wyścigowego w historii, który od przyszłego sezonu znów będzie pełnoprawnym jeźdźcem Formuły 1 w barwach zespołu Williamsa. - Po bardzo długim okresie czasu wraca kierowca, który w zasadzie nie powinien wrócić. Jeśli cuda się zdarzają, to na pewno jest to cud - mówi z emocjami w głosie Artur Kubica, ojciec Roberta, a wzruszenie aż maluje się na jego twarzy. Na wieść o wypadku pan Artur, który przebieg rajdu śledził w internecie, już kilka godzin później siedział w samolocie. O szybką organizację biletów lotniczych do Włoch zadbał Marcin Czachorski, przedstawiony w reportażu jako pierwsza osoba w Polsce, która dowiedziała się o tym, co się stało, z racji bycia najbliższym współpracownikiem Kubicy. Kontekst dla wypowiedzi Czachorskiego w materiale stworzył Jakub Gerber, wówczas pilot Kubicy, który podczas feralnego wypadku siedział na prawym fotelu. - Robert obficie krwawił, w związku z tym tracił funkcje życiowe, co jednak nie było widoczne, bo siedział w fotelu kubełkowym, który przypomina plastikową wanienkę, w której nie ma żadnego otworu - powiedział Gerber, zwracając uwagę, że przez to na pierwszy rzut nie było widać skali krwawienia. Czachorski: - Krwawienie były niewidoczne dla obsługi medycznej, wobec czego oni nie wiedzieli, że on tak naprawdę powoli (wziął głębszy oddech - przyp. red.) umiera... - powiedział bohater reportażu "Czarno na Białym". Z kolei będący naocznym świadkiem wbicia się barierki w ciało Kubicy Gerber przyznał, że stara się w ogóle nie pamiętać o tym, co się stało, a widzom postanowił także oszczędzić tych najbardziej drastycznych szczegółów. - Potem miałem bardzo długo przed oczami to pierwsze spojrzenie w jego stronę, co było dla mnie ciężkie do wymazania z głowy. Wtedy wydawało mi się, że stracę przyjaciela. Tak nazywam Roberta, bo byłem z nim bardzo zżyty. Byłem spanikowany, widząc tak szokujące obrażenia. Wydarzyła się rzecz niemożliwa, czyli barierka dostała się do samochodu - mówi Gerber, nadal przeżywając to traumatyczne doświadczenie. Niesamowite, patrząc na skalę obrażeń Kubicy, że jego pilot wyszedł z tego wypadku w zasadzie bez obrażeń. AG