Pomni sytuacji z poprzedniego roku fani w komentarzach, które zawsze licznie pojawiały się pod tekstami na temat powrotu Kubicy do roli etatowego kierowcy, jeszcze w środę nie wierzyli, że ich rodak po ośmiu latach wróci do najbardziej elitarnej jednomiejscówki na świecie. Wszyscy aż za dobrze pamiętali przegrany korespondencyjny wyścig Polaka z Rosjaninem Siergiejem Sirotkinem, którego największym atutem było zaplecze finansowe. Nie ma w tym krzty złośliwości, bo bieżący sezon pokazał namiastkę możliwości 23-latka, który w dwudziestu wyścigach Grand Prix zdobył jeden punkt. Czy sprawi sensację w kończącym w niedzielę sezon GP w Abu Zabi? Chyba każdy śmie wątpić. Teraz scenariusz był bardzo podobny, choć jego finał zupełnie inny. Kubica też do samego końca walczył o to, aby to jemu przypadł drugi bolid wyścigowy, obok 20-letniego Brytyjczyka George’a Russella. Oczywiście wsparcie finansowe dla naszego kierowcy też było konieczne, a to zapewnił między innymi koncern PKN Orlen. Okazuje się, że Kubica, choć oczywiście o pomyślnej dla siebie decyzji nie dowiedział się z oficjalnego wystąpienia szefowej zespołu Claire Williams podczas czwartkowej konferencji w Abu Zabi, to do końca nie mógł spać spokojnie, o czym opowiedział w rozmowie z redaktorem Mikołajem Sokołem. - Ogólnie ten okres był napięty, było sporo pracy. Tak naprawdę dużo dzieje się w kuluarach. To nie jest tak, że ktoś decyduje i z dnia na dzień wszyscy przybijają sobie piątkę i wszystko jest cacy. Gdyby tak było, gdyby uściśnięcie dłoni decydowało i gwarantowało jazdę, to jeździłbym już w tym roku, ale dwanaście miesięcy temu skończyło się to trochę inaczej. Dlatego też, powiem szczerze, dopóki nie było oficjalnego komunikatu, to do końca nie mogłem być pewnym. Tak się jednak w tym roku stało - wyjawił Kubica na antenie Eleven Sports. Art