Po nudnym jak flaki z olejem wyścigu w Meksyku, na Interlagos wiele działo się już od piątku (triumf Kevina Magnussena w kwalifikacjach i emocjonujący sprint). Poza tym wystarczyło tylko popatrzeć, jak ustawili się dziś główni bohaterowie i człowiek od samego rana nie mógł doczekać się godziny 19:00. Pierwszy rząd zaklepał odradzający się Mercedes, a tuż za nimi czaił się całkowicie bezradny wczoraj Max Verstappen. Ciekawie było nawet z tyłu stawki, bo obok siebie stanęli Fernando Alonso i Esteban Ocon z Alpine. Panowie reprezentują jeden zespół, jednak nie przeszkadza im to w ostrej walce koło w koło. Doskonale widzieliśmy to w sprincie (kontakt zaraz po starcie), ponieważ Hiszpan już na drugim okrążeniu z uszkodzonym autem zawitał do mechaników. Francuzowi z kolei po przekroczeniu linii mety... zapalił się bolid. Szalony początek wyścigu. Części fruwały w powietrzu Niewspółpracujący ze sobą duet Alpine po publicznej reprymendzie od szefa teamu, dziś tym razem nie nabroił i grzecznie rozpoczął zmagania. Zamieszania narobili niestety zawodnicy jadący przed nimi, bowiem wystarczyło zaledwie parę sekund i poza torem znaleźli się Kevin Magnussen oraz Daniel Ricciardo. Kraksa ta okazała się na tyle poważna, że obaj nie tylko nie dojechali do mety, ale i na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. - Ktoś mnie wypchnął - oznajmił jedynie Duńczyk, który jeszcze w piątek znajdował się w siódmym niebie, lecz w niedzielę na własnej skórze przekonał się jak bardzo okrutna bywa Formuła 1. Koniec zwrotów akcji? Nic bardziej mylnego! Prawdziwy dramat rozegrał się dopiero po zjeździe safety car’a, bo niemal w tej samej chwili Max Verstappen zderzył się z Lewisem Hamiltonem, a Charles Leclerc wylądował w bandzie po kontakcie z Lando Norrisem. O ile siedmiokrotny czempion nie pojawił się w alei serwisowej, o tyle Monakijczyk wraz z Holenderem musieli skorzystać z pomocy mechaników, co było równoznaczne ze spadkiem na koniec stawki. Z takiego stanu rzecz cieszył się zwłaszcza George’a Russell, który prowadził i jednocześnie pozbył się presji ze strony najgroźniejszych rywali. Historyczny sukces Russella. Pojawiły się łzy Tak naprawdę już wtedy stało się jasne, iż młodemu Brytyjczykowi pewny triumf odbierze tylko kataklizm w postaci deszczu lub niespodziewanego wypadku innego zawodnika. - Nad torem robi się ciemno - straszył dodatkowo ekipę Lewis Hamilton. Z groźnie wyglądających chmur co prawda nie poleciały krople wody, jednak tlen starszemu z reprezentantów "Srebrnych Strzał" podała awaria bolidu Lando Norrisa na 55. okrążeniu. Początkowo sędziowie postawili na wirtualną neutralizację, lecz po paru minutach zmienili decyzję i ponownie wyjechał samochód bezpieczeństwa. Zapowiadało to jedno - bratobójczy pojedynek Hamiltona i Russella praktycznie do samej mety. Dramaturgii dodawał fakt, iż obaj posiadali czerwone Pirelli PZero o niemal bliźniaczym przebiegu. Niestety dla postronnych kibiców, fajerwerków nie doświadczyliśmy. Zeszłoroczny reprezentant Williamsa zaliczył znakomity restart, szybko odjechał koledze na ponad sekundę, uniemożliwiając mu korzystanie z DRS i załatwił sprawę triumfu w wyścigu. Dla 24-latka było to dopiero premierowe zwycięstwo w karierze, dlatego po ujrzeniu flagi w szachownicę nie krył ogromnego wzruszenia. - To jeszcze nie koniec. Dziękuję wam wszystkim - przekazał. Lewis Hamilton z kolei musi odłożyć do ostatniej rundy cel związany z przedłużeniem imponującej serii piętnastu lat z choćby jednym triumfem w sezonie. Transmisja z przyszłotygodniowych zmagań w Abu Zabi w Eleven Sports oraz Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix Sao Paulo: