Po kilkutygodniowym odpoczynku, w Stanach Zjednoczonych słowo kary znów było odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Kierowców cofniętych na starcie wyrosło bowiem jak grzybów po deszczu. Najbardziej oberwało się Charlesowi Leclercowi. Monakijczyk co prawda zajął znakomite drugie miejsce w kwalifikacjach, lecz ze względu na wymianę komponentów jednostki napędowej wystartował dziś z odległego szóstego rzędu. Co warto zaznaczyć, Tifosi z tego powodu jakoś specjalnie nie rozpaczali, gdyż na czele uplasował się Carlos Sainz, który zaklepał pole position po raz trzeci w karierze. W Italii liczono więc na sprawdzenie się powiedzenia, że do trzech razy sztuka. Nie było to jednak wcale takie proste, bo tuż za Hiszpanem na prostej ustawił się nakręcony przypieczętowaniem drugiego tytułu z rzędu Max Verstappen. Holendrowi zależało na dobrym wyniku również z powodu śmierci właściciela Red Bulla - Dietricha Mateschitza. Miliardera nie dało się uhonorować w lepszy sposób, niż stając około godziny 23:00 na najwyższym stopniu podium i słuchając hymnu Austrii, czyli ojczystego kraju biznesmena. Dla "Czerwonych Byków" wyścig zaczął się znakomicie, ponieważ już na pierwszym okrążeniu poważną rywalizację zakończył największy rywal Verstappena - Carlos Sainz. W bolid Hiszpana wpakował się George Russell, który tak zacięcie walczył o pozycję, że wyhamował zbyt późno i doprowadził do poważnych uszkodzeń w czerwonym samochodzie rywala. Jedyne co mógł zrobić wówczas reprezentant Scuderii, to dojechać do boksu i udać się na trybuny. Oczywiście skrzętnie wykorzystał to dwukrotny czempion. Ekspresowo odjechał on reszcie stawki i powoli witał się z gąską. Koszmarny błąd mechaników. Prawie popsuli mistrzowi wyścig Niestety dla Red Bulla, im dalej w las, tym ekipa zmagała się z coraz większymi problemami. Ich lider nie mógł zbudować solidnej przewagi, bo aż dwukrotnie na torze meldował się samochód bezpieczeństwa, który był wodą na młyn dla goniącego go Lewisa Hamiltona. To jednak nic w porównaniu do tego, co stało się podczas ostatnich zjazdów zawodników po świeże komplety opon. O ile mechanicy Mercedesa znakomicie obsłużyli swojego kierowcę, o tyle po raz pierwszy od dawien dawna zawiodła właśnie austriacka stajnia. Świeżo upieczony mistrz na stanowisku przebywał ponad jedenaście sekund, co zaowocowało nie tylko większą stratą do Hamiltona, ale i wstydliwą utratą pozycji na rzecz Charlesa Leclerca na wyjeździe z alei serwisowej. Zanim więc Max wdał się w pogoń za swoim największym ubiegłorocznym rywalem, musiał poradzić sobie z piekielnie szybkim Monakijczykiem. 25-latek wykonał jednak zadanie na piątkę z plusem i po walce trwającej zaledwie parę minut pokazał tylne skrzydło idolowi milionów włoskich fanów. Udany manewr Holendra na około 16 kółek przed końcem zmagań oznaczał jedno - kibiców czekał nerwówka aż do samej mety i ciągłe spoglądanie na różnice czasowe. Nerwówka, która też padła łupem Maksa Verstappena. Reprezentant Red Bulla wraz z każdym kolejnym okrążeniem starał się nadrabiać dystans do Lewisa Hamiltona, aż wreszcie na pięćdziesiątym przeprowadził udany atak i po długim rozbracie z fotelem lidera, znów rozsiadł się na upragnionym przez wszystkich kierowców miejscu. Zawodnik Mercedesa co prawda nie dawał za wygraną i narzekał na notorycznie łamanie limitów toru przez rywala, lecz sędziowie pozostali niewzruszeni i postanowili jedynie ostrzec 25-latka przed ryzykowną jazdą. Brytyjczyk skupił się zresztą na Holendrze do tego stopnia, że sam otrzymał od dyrekcji podobny komunikat i dziwnym trafem już więcej w tym wyścigu nie odsłuchaliśmy jego rozmów z inżynierem. Tak czy siak, Lewisowi Hamiltonowi za drugie miejsce należą się ogromne oklaski. Na jeszcze większe zasługuje jednak Max Verstappen. Lider Red Bulla znów pokazał, iż nie jest mistrzem świata z przypadku i potrafi odwrócić losy rywalizacji nawet po tak potwornym błędzie mechaników jak dziś. O gorszej formie panów od zmieniania kół zresztą i tak każdy już zapomniał. Red Bull dzięki świetnej jeździe obu kierowców zapewnił sobie tytuł wśród konstruktorów i do nadchodzących trzech rund może podchodzić na totalnym luzie. Co warto zaznaczyć, "Czerwone Byki" zrobiły to po raz piąty w historii. Patrząc na ich obecną formę, na pewno nie ostatni. Kolejny wyścig za tydzień w Meksyku. Transmisja w Eleven Sports 1 oraz Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix USA: