Nikita Mazepin został wyrzucony z Haasa na początku marca, czyli niemal tuż po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji w Ukrainie. Kontrakt młodego kierowcy został pierwotnie podpisany do 2025 roku, ale Amerykanie nie chcieli w żaden sposób utożsamiać się z krajem, który wywołał wojnę. W tym samym czasie Haas podjął również decyzję o rozwiązaniu umowy z firmą Urakali, której właścicielem jest ojciec Mazepina. Od tamtej pory pomiędzy kierowcą a władzami zespołu wyraźnie iskrzy. Jak podają media, Mazepin postanowił zresztą domagać się pieniędzy z uwagi na nagłe zerwanie kontraktu. W tym celu wkroczył właśnie na ścieżkę sądową. "Kiedy zerwano umowę, Hass miał wobec mnie zaległości za ten rok, które wciąż nie zostały uregulowane. Według mnie pracodawca powinien zrekompensować pensję przynajmniej do momentu zwolnienia i wypłacić jakąś odprawę. Gdy cały świat kopie cię w tyłek, to chyba coś jest nie tak" - powiedział 23-latek, cytowany przez "Championat". Mazepin idzie do sądu z Haasem Czytaj też: Szczęście to nie wszystko. Kolejny pokaz mocy mistrza świata Zdaniem Mazepina zespół nie wypełnił warunków. "Zerwanie porozumienia ze sponsorem nie miało bezpośredniego wpływu na moją przyszłość w zespole. Podjęli dwie odrębne decyzje. Nie zobaczyłem swoich pieniędzy, więc sprawa jest w sądzie, dokumenty zostały już złożone" - odniósł się sportowiec do zerwanych umów. Już wcześniej Rosjanie chcieli pieniędzy od Haasa, a konkretnie zwrotu zaliczki, która wpłynęła na ich konto przed sezonem. Zespół powołał się jednak na klauzulę, w której mowa o ochronie ich wizerunku. Kierowca nie liczył się w stawce F1. Swoje miejsce w zespole miał tylko dzięki ojcu, który wpłacił na konto zespołu nawet 30 milionów dolarów.