Tegoroczne zmagania w Meksyku stały pod znakiem rekordów. Zdobywca pole position - Max Verstappen w przypadku wygranej przebiłby Michaela Schumachera oraz Sebastiana Vettela w liczbie triumfów w trakcie jednego sezonu. Z kolei startujący tuż za Holendrem - George Russell nigdy w górę nie wznosił największego pucharu, a Sergio Perez nie mijał linii mety jako pierwszy w domowym wyścigu. Do tego dochodził jeszcze Lewis Hamilton i seria piętnastu lat z choćby jednym wyścigowym zwycięstwem. Jak więc widać, pomimo wyłonienia mistrza wśród kierowców i konstruktorów, główni bohaterzy i tak mieli o co walczyć. Ci, którzy liczyli na ściganie w koło w koło i widowiskowe pojedynki między zawodnikami niestety srogo się zawiedli. Działo się za to w obozach Red Bulla oraz Mercedesa, czyli dwóch wielkich faworytów. Obie ekipy postanowiły na zgoła odmienne strategie, bo o ile Austriacy założyli swoim reprezentantom opony miękkie, o tyle Niemcy postawiły na ogumienie pośrednie co w praktyce oznaczało jazdę na jeden pit stop. Start też w sumie nas nie rozpieścił, ponieważ Max Verstappen utrzymał się na czele stawki i jedyna znaczącą zmianą okazała się utrata dwóch pozycji przez George’a Russella. Najpierw swojego rodaka nieco wywiózł Lewis Hamilton, a następnie sytuację wykorzystał Sergio Perez i ku uciesze licznie zgromadzonej publiczności, ekspresowo przedarł się na prowizoryczne podium. Kolejny błąd mechaników Red Bulla. Sergio Perez poszkodowany Radość meksykańskich fanów mogła być nawet jeszcze większa, gdyby nie kolejny błąd mechaników Red Bulla. Podobnie jak przed tygodniem w Stanach Zjednoczonych, popsuli oni pit stop swojemu kierowcy, tyle że tym razem nie był to Max Verstappen, tylko jadący solidny wyścig Sergio Perez. Przedstawiciel gospodarzy co prawda po dłuższej niż zazwyczaj zmianie opon nie stracił miejsca w TOP 3, ale jeżeli potrwałaby ona krócej, to prawdopodobnie z łatwością uporałby się z Lewisem Hamiltonem, który kilka minut później też zjechał po nowe ogumienie. Swoje jechał za to holenderski dwukrotny mistrz świata. Lider austriackiej stajni dysponował tak świetnym tempem po przejściu na żółte Pirelli PZero, że nie musiał pojawiać się w alei serwisowej po raz drugi, więc ambitny plan Mercedesa związany z mniejszą liczbą postojów od przeciwników spalił na panewce. - Te opony nie są tak dobre jak pośrednie - denerwował się za to na twardym zestawie Lewis Hamilton, który był wyraźnie sfrustrowany faktem, iż nie mógł dopaść swojego głównego rywala w wyścigu i non stop musiał oglądać się za siebie, bo naciskał na niego Sergio Perez. Meksykanin ostatecznie powtórzył zeszłoroczny wynik i zadowolił się trzecim miejscem. Kibice zgromadzeni na trybunach mieli apetyt na znacznie więcej, lecz tak naprawdę mając na uwadze błąd mechaników, niczego ekstra nie dało się zrobić. Zespołowy partner Maksa Verstappena po opuszczeniu bolidu nie był jakoś przesadnie smutny. Raz, że podium w domowej rundzie to powód do dumy. Dwa, że czeka go wielkie świętowanie z racji pobicia przez holenderskiego kolegę kosmicznego rekordu zwycięstw w jednym roku kalendarzowym. 25-latek na najwyższy stopień podium dziś wszedł bowiem po raz czternasty w tym sezonie. Ogromny pech Fernando Alonso nie odmienił losów wyścigu Liderowi Red Bulla na moment zrobiło się gorąco w samej końcówce zmagań, kiedy na poboczu z powodu awarii silnika zaparkował Fernando Alonso. Sędziowie postanowili jednak zarządzić tylko wirtualną neutralizację, która nie zmieniła kompletnie nic i zawodnicy dojechali do mety na tych samych pozycjach co przed pechową usterką Hiszpana. - On zwiększył przewagę - burzył się Lewis Hamilton, znów skarżąc się na Verstappena, lecz słów Brytyjczyka podobnie jak w Austin nikt nie wziął na poważnie. Chyba czas nauczyć się przegrywać... Kolejny wyścig 13 listopada w Brazylii. Transmisja tradycyjnie w Eleven Sports 1 oraz Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix Meksyku: