Baku w środowisku nie bez powodu nazywane jest kopalnią niespodzianek. Na tym specyficznym obiekcie nawet zdobywca pole position nie może czuć się pewnie, a już zwłaszcza ktoś taki jak Charles Leclerc. Dlaczego? Jeździ dla Ferrari. To samo w sobie dodaje +10 do pecha. Nie trzeba cofać się daleko w czasie, by przypomnieć ostatnią wpadkę Scuderii. Pod koniec maja w Monako stratedzy skompromitowali się i popsuli Monakijczykowi praktycznie wygrany domowy wyścig. Max Verstappen ze stolicy Azerbejdżanu również nie ma zbyt dobrych wspomnień. Rok temu mistrz świata jechał po największy puchar i już witał się z gąską, aż nagle przebiła mu się opona. Kolejny dramat Ferrari Obu wspomnianych panów na polach startowych rozdzielił dziś Sergio Perez. - Rozpychaj się w pierwszym zakręcie - motywował go na okrążeniu formacyjnym pełen nadziei inżynier. I swoje osiągnął! Meksykanin popisał się chyba najlepszym startem w tegorocznym sezonie królowej sportów motorowych i z dziecinną łatwością przedarł się przed kierowcę rodem z Monte Carlo. To było jednak niczym, w porównaniu do tego, co włoską stajnię spotkało kilkanaście minut później. Najpierw ze względu na problemy z hamulcami musiał wycofać się Carlos Sainz. Potem na przedługi pitstop zjechał Charles Leclerc. Gdy niebo nad Maranello zaczęło się już ponownie wypogadzać i Monakijczyk objął nawet fotel lidera ze względu na zjazd obu Red Bulli po nowe ogumienie, 24-latek zamiast morskiej bryzy z Morza Kaspijskiego poczuł zapach spalenizny. Dym w okolicach tylnego skrzydła oznaczał koniec dalszej jazdy. - Nie wierzę, chyba straciłem silnik - zameldował tylko teamowi i ze łzami w oczach o własnych nogach wrócił do garażu. Max Verstappen poza zasięgiem rywali Oczywiście sytuację doskonale wykorzystał Red Bull, gdzie znów nie zawiodła zespołowa współpraca. Kiedy trzeba było Sergio Perez nie zgrywał bohatera, tylko posłuchał swoich szefów i grzecznie przepuścił Maxa Verstappena. Holender nie mając nikogo przed sobą dołożył koledze jeszcze kilkanaście sekund, po to by potem nie komentowano że wygrał on tylko i wyłącznie dzięki dobremu gestowi Meksykanina. Śmiało można więc napisać, iż obecny mistrz świata odebrał dziś, to co rok temu zabrał mu los i wreszcie w Baku polewał się szampanem. Na dramacie Ferrari skorzystali także przedstawiciele "grupy pościgowej". Największy beneficjent? George Russell. Brytyjczyk w pięknym stylu zameldował się na podium i zasilił swój dorobek w generalce o kolejne ważne "oczka". Ogromna w tym zasługa jego wielkich umiejętności, lecz swoje zrobili dziś także stratedzy, którzy odpowiednio reagowali na wydarzenia dziejące się na torze. Kolejny przystanek już za tydzień w Kanadzie. Transmisje tradycyjnie w Eleven Sports 1 i Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix Azerbejdżanu: