Grand Prix Monako po raz kolejny nie rozpieściło najbardziej wymagających sympatyków Formuły 1 i w tym roku znów oglądaliśmy typową dla tego obiektu procesję. Pomimo bogatej historii, wyścigi na ulicach Monte Carlo przy kształcie obecnych bolidów są zwyczajnie nudne. Udanych manewrów wyprzedzania na przestrzeni ostatnich lat można tam w zasadzie wyliczyć na palcach dwóch rąk. Nic więc dziwnego, że w środowisku pojawia się coraz więcej głosów na temat rozstania najszybszych bolidów świata z ojczyzną Charlesa Leclerca. Lokalizacji mogących pojawić się w kalendarzu zamiast Monako znajdziemy co najmniej kilka. O powrocie królowej sportów motorowych marzy na przykład Południowa Afryka. Ponadto w kuluarach mówi się o tym, że Stany Zjednoczone po sukcesie Netfliksowej produkcji "Drive to Survive" chcą już nie trzy, a cztery rundy i do Miami, Las Vegas oraz Austin dołączyć ma Nowy Jork. Monako nie ma powodów do niepokoju Zaprzestania rywalizacji w stolicy hazardu nie obawia się jednak Bernie Ecclestone. - Nie sądzę, by ktokolwiek miał jaja, by zabrać wyścig z Monako. Nieważne czy to najlepszy, czy najgorszy wyścig. To perła w koronie. Spójrzcie na Miami. To nie był wyścig Formuły 1. Bardziej przypominał jakąś lokalną, klubową rywalizację. Mieli te łódki na parkingu, by wyglądało jak w Monako - oznajmił 91-latek w rozmowie z Reuters. Czytaj także: Syn legendy doszczętnie rozbił bolid! "Nie rozumiem, co się stało" Brytyjczyk uważa jednocześnie, iż nawet podwyższenie opłaty licencyjnej nie pogorszy relacji między Liberty Media a organizatorami. - [W Monako] nadal są bardzo zadowoleni i pewni we wszystkim, co robią. Żadnych dramatów. Nie dostrzegam tam żadnych problemów - zakończył cytowany przez portal Motorsport.com. Przypomnijmy, że tegoroczny wyścig padł łupem Sergio Pereza, który dzięki strategicznemu majstersztykowi Red Bulla, pomimo startu czwartego pola, zdołał stanąć na najwyższym stopniu podium. Poza podium znów wylądował zaś faworyt miejscowej publiczności - Charles Leclerc.