GP Australii 2023 okazało się jednym z najbardziej szalonych wyścigów Formuły 1 w ostatnich sezonach. Choć ostatecznie na podium kibice zobaczyli znane twarze Maksa Verstappena, Lewisa Hamiltona i Fernando Alonso, okoliczności, które temu towarzyszyły były naprawdę chaotyczne. Po raz pierwszy w historii dyscypliny zmagania były przerywane trzykrotnie czerwoną flagą - doszło aż do dwukrotnego restartu z pól startowych. Ostatnia neutralizacja miała miejsce na trzy okrążenia przed końcem. Spowodowana była błędem Kevina Magnussena, który uderzył w barierę i zatrzymał się na poboczu. Po zgaszeniu pięciu czerwonych świateł na pierwszym zakręcie doszło do szokujących scen. Carlos Sainz zbyt późno wyhamował i uderzył swojego rodaka oraz przyjaciela Fernando Alonso, wysyłając go na koniec stawki. Logan Sargeant również popełnił błąd, kończąc wyścig sobie i Nickowi de Vriesowi. Największymi przegranymi okazali się jednak kierowcy Alpine, którzy rozbili się po kontakcie ze sobą. Pierre Gasly po wyjściu z pierwszego zakrętu powoli zjeżdżał do zewnętrznej, gdzie nie było już miejsca dla Estebana Ocona. Ten wypadek może boleć Francuzów tym bardziej że z powodu całego zamieszania sędziowie postanowili uznać kolejność sprzed tego restartu jako końcowe rezultaty. Ucieszył się Alonso, który dzięki temu wrócił na trzecią pozycję. Gasly i Ocon nie mogli już jednak tego zrobić, bo ich bolidy były rozbite. Burza po decyzji sędziów F1 w Australii. "To jest słaby żart" Padok F1 ponownie się podzielił. Jedni twierdzą, że sędziowie działali w zgodzie z przepisami, drudzy zaś zarzucają, że wypuszczenie zawodników na trzy "kółka" ścigania przy różnicach w oponach było bardzo niebezpieczne. - Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego. To od początku była przejażdżka rollercoasterem emocji, a zwłaszcza w ostatnich 30 minutach. Trudno było zrozumieć, co się stało - powiedział wspomniany Hiszpan z Astona Martina. W bardziej stanowczym stylu zabrał głos się Helmut Marko, doradca firmy Red Bull ds. motorsportu i koordynator rekrutacji młodych kierowców do programu juniorskiego. - Nie było potrzeby zatrzymywania wyścigu. Można było wykorzystać samochód bezpieczeństwa lub wirtualny samochód bezpieczeństwa. Kierowcy byli na różnych oponach, na przykład Sergio Perez miał nowy komplet, a niektórzy używany. Safety car jechał bardzo, bardzo wolno, więc opony ostygły i było jeszcze bardziej niebezpiecznie - przyznał, cytowany przez sport.de. Jego zdanie podziela Ralf Schumacher. - Dyrektorzy wyścigu powinni się wstydzić. Gdy dajesz kierowcom taką szansę, musisz być świadomy, że nie zwolnią nogi z gazu. Przykro mi, ale to jest słaby żart - stwierdził. Nieco inne zdanie w tej kwestii mają szefowie Mercedesa i Ferrari. - Kontrola wyścigu musi postępować zgodnie z regulaminem i to właśnie zrobiła. Oczywiście szkoda Alpine, które rozbiło oba bolidy, a było na dobrych pozycjach, ale jeśli takie są zasady, to tak trzeba to zrobić - powiedział Toto Wolff. - Nie można winić systemu. Kiedy wyścig jest restartowany na dwa okrążenia, to bywa ciężko. Kontrola wyścigu trzymała się zasad, jeśli coś jest nie tak, to musimy zmienić zasady - zakończył Frederic Vasseur z włoskiego zespołu.