Napisać, że krótsze zmagania w Miami rozpoczęły się pechowo, to jak nic nie napisać. Zanim wszyscy kierowcy wyjechali na okrążenia zapoznawcze, w alei serwisowej doszło do kontaktu Estebana Ocona z Charlesem Leclerciem. Mechanicy Alpine wypuścili swojego zawodnika wprost pod nadjeżdżającego Monakijczyka. Francuz otrzymał karę oraz dodatkowo uszkodził przednie skrzydło, komplikując sobie sytuację przed poważnym ściganiem po zgaśnięciu pięciu czerwonych świateł. Samochód Scuderii nie odczuł natomiast delikatnego draśnięcia, co ucieszyło kibiców, bo Charles Leclerc ruszał w sobotnie popołudnie tuż za Maksem Verstappenem i był tak naprawdę jedyną nadzieją na to, by trochę uprzykrzyć życie Holendrowi. F1. Daniel Ricciardo znów zaimponował kibicom 26-latkowi nie udała się ta sztuka, ponieważ obecny mistrz świata prowadził od startu do mety. Nie wytrąciła go z rytmu nawet przerwa od ścigania spowodowana incydentem z udziałem aż trzech kierowców: Lando Norrisa, Lance’a Strolla oraz Fernando Alonso. Najbardziej ucierpieli pierwsi dwaj kierowcy, którzy nie dokończyli rywalizacji. Dodatkowo wyjechał samochód bezpieczeństwa. Safety car namieszał trochę w stawce i sprawił, że do punktowanej ósemki przedarł się chociażby duet Haasa. Ponadto miejsce w ścisłej czołówce utrzymał Daniel Ricciardo. Australijczyk po otrzymaniu nowego podwozia spisuje się kapitalnie. Widać to zwłaszcza w Miami. Po piątkowych świetnych kwalifikacjach do sprintu, w sobotę dopiero na piątym okrążeniu stracił miejsce na prowizorycznym podium na rzecz Sergio Pereza. 34-latek nie zniechęcił się spadkiem poza czołową trójkę, dając popis defensywnej jazdy. Na celownik wziął go bowiem Carlos Sainz. Hiszpan robił co mógł, momentami wydawało się, że jest już o krok od wyprzedzenia rywala. Daniel Ricciardo za każdym razem zachowywał jednak spokój i dowiózł do mety kapitalną czwartą pozycję dającą kolejne cenne punkty do klasyfikacji generalnej włoskiej stajni. Cenne "oczko" do jej konta dorzucił także ósmy Yuki Tsunoda. O ile w przypadku Daniela Ricciardo kibice zachwycali się jego obroną, o tyle totalnie nieodpowiedzialnie zachował się Kevin Magnussen. Wyglądało to tak, jakby Duńczyk uwziął się na Lewisa Hamiltona i starał się za wszelką cenę doprowadzić do groźnego incydentu z Brytyjczykiem. Zawodnik Haasa regularnie przekraczał granice toru, a pewnym momencie celowo opóźnił hamowanie, po tym jak Hamilton znalazł się delikatnie przed nim, przez co obaj znaleźli się na poboczu. F1. Kevin Magnussen dąży do zawieszenia. Kolejne punkty karne na horyzoncie Siedmiokrotny mistrz świata początkowo skarżył się na przeciwnika, ale później nie było to już potrzebne, bo do gry słusznie wkroczyli sędziowie. Kevin Magnussen otrzymywał karę za karą, aż wreszcie odechciało nam się liczyć dokładnej liczby przewinień. Ostra i chwilami bezmyślna jazda zaowocowała doliczeniem aż 35 sekund do końcowego wyniku. Doświadczony zawodnik zamiast finiszować w punktach, w klasyfikacji spadł na osiemnastą pozycję, czyli ostatnią, jeśli wziąć pod uwagę kierowców, którzy ukończyli rywalizację. Mało tego, Kevin Magnussen ma na koncie obecnie pięć karnych "oczek". W przypadku doliczenia kolejnych niechlubnych punktów, co po sobotnim sprincie jest całkiem możliwe, może czekać go przymusowa przerwa od ścigania. Dwanaście "oczek" oznacza bowiem automatyczne zawieszenie na jeden wyścig. Czy warto było szaleć tak? Niech na to pytanie odpowie już sam sportowiec. Wyniki sprintu F1 w Miami: