Dziennik włoskich biskupów pisze z sympatią, że Kubica, który "ma głos jak Bubu z kreskówki o misiu Jogi", jest w tej chwili największą osobowością Formuły 1. W artykule zauważa się, że po swym pierwszym zwycięstwie, w Montrealu Kubica nie świętował, lecz wsiadł od razu do samolotu i wrócił do domu. A przecież, podkreśla się, właśnie ten tor był przełomowy w jego karierze. Gazeta przypomina, że w tym samym miejscu kierowca przed rokiem miał groźny wypadek i cudem wyszedł z niego bez większych obrażeń. "Byłem bliski śmierci, a teraz wygrałem. Życie daje, życie odbiera, nie róbmy z tego dramatu" - powiedział Robert Kubica w rozmowie z wysłannikiem gazety. "Świętowanie? - zapytał retorycznie - muszę pracować dalej, nic się nie zmienia w stosunku do przeszłości, musimy poprawić formę, jeśli chcemy pozostać na szczycie". Mówiąc zaś o tym, jak bardzo ceni sobie prywatność podkreślił: "Co ludzi obchodzi, co ja robię w domu? Moje życie prywatne nie ma nic wspólnego z pracą kierowcy". "Już się kiedyś wściekłem, kiedy przed swoim domem zobaczyłem tłum fotografów" - przyznał. "Czy wydaje się wam normalne to - zapytał - że aby pójść do baru z przyjaciółmi muszę wychodzić przez okno z tyłu domu, żeby mnie nikt nie zatrzymał?". Zapytany zaś o to, czy zwycięstwo w Kanadzie i pierwsze miejsce w klasyfikacji coś zmieniło, odparł: "zmieniła się statystyka, a nie moje życie". "Avvenire" pisze o tym, że Kubica ma za sobą "trudną przeszłość, wielką pasję, mało pieniędzy i żadnej pomocy w ojczyźnie". Dlatego, przypomina się, dorastał we Włoszech "między warsztatami, a torami go-kartów". Katolicka gazeta zwraca uwagę na to, że polski kierowca bardzo denerwuje się, gdy ktoś pyta go o oddanie dla Jana Pawła II, i odpowiada: "to moja osobista sprawa, nie będę publicznie obnosił się z moimi sprawami". "On taki jest. Mamy nadzieję, że taki pozostanie" - ocenia "Avvenire".