Niedzielny, najważniejszy wyścig sezonu, w którym rozstrzygnęła się kwestia mistrzowskiego tytułu, już od początku tygodnia zapowiadał się pasjonująco z racji takiej samej ilości punktów na koncie obu pretendentów. Jakby tego było mało, w trakcie weekendu zarówno Max Verstappen, jak i Lewis Hamilton jeszcze bardziej podkręcali emocje. W treningach Brytyjczyk robił wszystko, by jak najbardziej obniżyć morale największego przeciwnika i z sesji na sesję dokładał mu coraz więcej sekund. Podrażnione ambicje Holendra dały o sobie znać w kwalifikacjach, gdzie lider Red Bulla zdemolował aktualnego czempiona, pokazując że niepowodzenia tylko go nakręcają. Emocje od wczorajszego wieczora udzielały się także u innych zawodników. Chociażby trzeci w sobotniej czasówce Lando Norris wprost oznajmił przed kamerami, iż boi się startu, ponieważ nie chce popsuć wielkiego święta. Z presją prawdopodobnie przegrał też Valtteri Bottas. Zespołowy kolega Lewisa Hamiltona nie znalazł się nawet w pierwszej piątce. To nie koniec zwrotów akcji - swój dramat o poranku przeżył Nikita Mazepin. U Rosjanina wykryto koronawirusa, przez co ten rywalizację obejrzał z pokoju hotelowego. Nic, tylko współczuć. Na wstępie należy wspomnieć o innym ważnym wydarzeniu, a mianowicie o "ostatnim tańcu" Kimiego Raikkonena - mistrza świata z 2007 roku i człowieka należącego do grona najbardziej specyficznych kierowców w historii tej dyscypliny sportu. Pomimo ogromnego pecha i doszczętnego rozbicia bolidu w piątek, udało mu się dzień później zająć osiemnaste miejsce w kwalifikacjach. Gorąco już na pierwszym okrążeniu Ku rozpaczy pomarańczowych fanów na trybunach, koszmarny start zaliczył Max Verstappen. Lider Red Bulla nie dość, że spadł za Lewisa Hamiltona, to niewiele brakowało a straciłby miejsce na podium. 24-latek nie zamierzał jednak poddawać się bez walki i jeszcze na pierwszym okrążeniu przeprowadził śmiały atak na rywala. Brytyjczyk ratując się przed kontaktem był zmuszony do wyjazdu poza tor, ale ostatecznie zachował pozycję lidera, co oczywiście nie spodobało się inżynierowi Holendra. Apelacja szefostwa "Czerwonych Byków" nie przyniosła oczekiwanych skutków, gdyż sędziowie uznali, iż nie należy pochylać się nad zaistniałym incydentem. Z okazji rzecz jasna skorzystał aktualny mistrz, który wykorzystał rozdrażnienie oponentów i z kółka na kółko powiększał przewagę nad przeciwnikiem, przybliżając się tym samym do ósmego tytułu w karierze. Sergio Perez jokerem Red Bulla Na korzyść zawodnika pochodzącego ze Stevenage grały także bardziej wytrzymałe pośrednie opony. Miękką mieszankę posiadał z kolei Max Verstappen, dlatego już na czternastym okrążeniu pojawił się u mechaników. Stratedzy "Srebrnych Strzał" widząc desperacki ruch Red Bulla zdecydowali się na dokładnie to samo, dzięki czemu różnica czasu między kierowcami utrzymała się na identycznym poziomie. Efektem pitstopów obu pretendentów do tytułu było przesunięcie się na pierwszą pozycję Sergio Pereza, chyba jedynej nadziej austriackiej stajni na happy-end. Lewis Hamilton zrównał się z Meksykaninem na dwudziestym kółku i musiał srogo napocić się ze stawiającym mu czoła niesamowicie ambitnym triumfatorem tegorocznego GP Azerbejdżanu. Z sytuacji momentalnie skorzystał Max Verstappen, który zredukował stratę do Brytyjczyka do zaledwie jednej sekundy, co sprawiło że wszystko ponownie zaczęło się od nowa. O tym jak wielką robotę wykonał 31-latek, niech świadczy poniższy Tweet. Po prostu majstersztyk! Red Bull liczył na cud W międzyczasie przykre chwile przeżywał Kimi Raikkonen. Finowi posłuszeństwa odmówiły hamulce, przez co niegroźnie wyleciał z toru. Kilka chwil później odchodzący na emeryturę reprezentant Alfy Romeo udał się do mechaników i już więcej nie pojawił się na nitce wyścigowej. W podobnym stylu niedzielną rywalizację zakończyli niestety George Russell oraz Antonio Giovinazzi (problemy ze skrzyniami biegów). Awaria Włocha spowodowała wprowadzenie wirtualnej neutralizacji, z racji bolidu stojącego w niebezpiecznym miejscu. Nie minęło kilka sekund od podjęcia ważnej decyzji, a w pitlane, ku nadziei na klasyczny samochód bezpieczeństwa, opony zmienił duet Red Bulla. - Błagam, nie rób tego - prosił szefostwo wyścigu przez radio Toto Wolff, obawiający się wyjazdu Bernd Maylandera. Na jego szczęście do niczego takiego nie doszło i Lewis Hamilton mógł cieszyć się z ponad piętnastosekundowego prowadzenia. I cud się stał! Wraz z każdym kolejnym okrążeniem Max Verstappen coraz bardziej zbliżał się do zatroskanego Lewisa Hamiltona, co dawało nam cień nadziei na pasjonujący finisz, wieńczący piękny sezon 2021. - Mogę nie utrzymać tego tempa - niepokoił się 36-latek. Jak się później okazało niesłusznie, bowiem Holender po świetnym początku stintu, stopniowo słabnął i jedyne na co mógł liczyć, to zużywające się opony u lidera Mercedesa. Wyczekiwany cud zdarzył się na sześć okrążeń przed metą, za sprawą poważnej kraksy Nicholasa Latifiego, po której na Yas Marina Circuit wyjechał samochód bezpieczeństwa. U mechaników znów pojawił się nie kto inny, jak Max Verstappen. Ulubieniec pomarańczowych fanów w ostatniej części rywalizacji, pomimo groźby braku wznowienia wyścigu, postanowił postawić wszystko na jedną kartę i raz jeszcze rzucić wyzwanie liderowi. Ku radości całego austriackiego teamu rywalizację wznowiono rzutem na taśmę, na ostatnim okrążeniu. Lider "Czerwonych Byków" po zjeździe Bernda Maylandera wykorzystał przewagę świeżych czerwonych Pirelli PZero i w połowie okrążenia przy aplauzie publiczności dopiął swego, dokonując czegoś, co jeszcze kilka minut wcześniej wydawało się niemożliwe. Lewis Hamilton próbował kontrować, jednak nieskutecznie. Max Verstappen tworzy historię Zdobycie tytułu przez Maxa Verstappena to historyczny dzień dla holenderskich kibiców. Jeszcze nigdy kierowca z tego kraju nie stał nawet na podium mistrzostw świata, nie mówiąc już o wzniesieniu w górę największego pucharu. 12 grudnia to od dziś także ważna data dla Hondy. Japoński producent po wielu latach cierpliwej pracy, w swoim pożegnalnym roku znalazł się na szczycie Formuły 1. Za nami naprawdę piękny sezon. Sezon, którego nie zapomnimy na długo! Wyniki wyścigu o Grand Prix Abu Zabi: