Dzisiaj jednak trudno przewidzieć, w jakich nastrojach odbędzie uroczysta gala. Kierowcy Ferrarri Monakijczyk Charles Leclerc i Niemiec Sebastian Vettel w tym sezonie nie prezentują najwyższej formy, obaj zgodnie twierdzą, że samochód, którym dysponują znacznie ustępuje bolidom Mercedesa, Red Bulla a nawet McLarena. O tym, że ekipa z Maranello przeżywa kryzys najlepiej świadczą aktualne wyniki mistrzostw świata - Leclerc jest siódmy mając 45 pkt, a Vettel 13. - 16 pkt. Lider cyklu Lewis z Hamilton z Mercedesa ma już na koncie 164 pkt. W Ferrari wpływ na wyniki może mieć także atmosfera, która chyba nie jest najlepsza. Od dwóch miesięcy wiadomo, że po sezonie odejdzie czterokrotny mistrz świata Vettel. Kulisy jego odejścia nie są do końca jasne, wszystko wskazuje na to, że w ekipie specjalnie "stworzono" warunki do podjęcia przez Niemca takiej decyzji. Poszło m.in. o pieniądze, warunki finansowe nowego kontraktu, jakie mu zaproponowano, były znacznie gorsze o tych, jakie otrzymał Leclerc. Choć Ferrari jest dopiero na szóstym miejscu w klasyfikacji konstruktorów, to szef teamu, wbrew stanowisku fanów, nadal prezentuje dobry nastrój. "Musimy wyciągnąć wnioski z tej przykrej lekcji, jaką mieliśmy na Monzy i skupić się na kolejnym Grand Prix" - uważa Mattia Binotto. A lekcja była przykra, w GP Włoch Ferrari nie zdobyło ani jednego punktu. Vettel odpadł z rywalizacji już na samym początku wskutek awarii układu hamulcowego, natomiast Leclerc na 24. okrążeniu popełnił błąd i rozbił bolid. Chyba tylko największy optymista może wierzyć w to, że w następny weekend na Mugello zespół się odrodzi.