Kubica przegrał w Q1 z Russellem różnicą aż 1,182 sekundy i rozmiar tej straty jest zastanawiający. Zanim jednak powiemy, że Kubica się skończył i angielski młokos jest szybszy, weźmy pod uwagę, że obydwaj, ale Polak bardziej, mieli problemy w tłoku, zwłaszcza w trzecim sektorze toru. To z pewnością uniemożliwiło Kubicy osiągnięcie lepszego czasu. Z kolei Russellowi udało się poskładać jedno w miarę czyste okrążenie. W rezultacie Anglik w sobotę po południu sprawiał wrażenie w miarę zadowolonego, w przeciwieństwie do Kubicy, który nadal narzekał na brak widocznych efektów zmian wprowadzanych w samochodzie. Co ciekawe, w pierwszej sesji treningowej wyczucie samochodu było lepsze, a potem znów musiał zmagać się z nadmierną nadsterownością. Początek weekendu nie przebiegał dla Williamsa zgodnie z planem. Kubica w wyniku problemów z samochodem nie zrealizował programu długich przejazdów z dużą ilością paliwa w zbiorniku. Z kolei Russell wypadł z toru i rozbił samochód w końcówce trzeciej sesji treningowej. Warto wspomnieć, że kierowcy Williamsa zamienili się w Barcelonie samochodami. Z wnioskami z tego faktu wstrzymajmy się jednak przynajmniej do niedzielnego popołudnia. Pakiet poprawek przywiezionych do Barcelony przez Williamsa sprawił, że strata do rywali nieco zmalała, ale jest za wcześnie, aby mówić o światełku w tunelu. Faktem jest jednak, że różnica pomiędzy dziewiętnastym w kwalifikacjach Russellem a osiemnastym Giovinazzim wynosiła niewiele ponad 0,4 sekundy, a nie półtorej, jak bywało w poprzednich weekendach. Jeżeli podobnie byłoby w niedzielnym wyścigu, mogłaby to być pierwsza jaskółka... Na razie możemy zaryzykować tezę, że Williams jest trochę "mniej ostatni" w stawce. Valtteri Bottas znokautował rywali, pokonując Lewisa Hamiltona szokującą różnicą 0,634 sekundy w trzeciej części sesji kwalifikacyjnej. Wynik 1:15,406 to nowy rekord toru w Barcelonie. Hamilton wyglądał na mocno zawiedzionego takim obrotem sprawy, a gratulacje, które złożył zwycięzcy wyglądały na nadzwyczaj chłodne. Fin po raz trzeci z rzędu wystartuje z pole position. Tak jak z tyłu stawki nic nie zmienia się w kwestii Williamsa, tak dominacja Mercedesa na jej czele jest wciąż spektakularna. W piątym wyścigu sezonu jakikolwiek wynik inny, niż dublet Mercedesa (kolejność do odgadnięcia) z Vettelem na trzecim miejscu byłby niespodzianką. Ferrari wciąż miota się w swoich bezskutecznych wysiłkach na rzecz zmniejszenia straty do niemieckiego rywala. I najwyraźniej, podobnie jak Williams na dole tabeli nie ma obecnie pomysłu, w jaki sposób zredukować różnicę do zdecydowanego lidera. Kolejność na dalszych miejscach w sesji kwalifikacyjnej - Vettel, Verstappen i Leclerc nie jest szczególną niespodzianką. Ta trójka to bezpośrednie zaplecze pary kierowców Mercedesa, reprezentująca bardzo wyrównany poziom. Pierre Gasly, który uzyskał szósty czas stracił bardzo niewiele (tylko 0,120 s) do Leclerca. Czyli układ sił pozostaje bez zmian - Mercedes, Ferrari i Red Bull nadal poza zasięgiem rywali, a potem obszerna druga liga, której wydaje się przewodzić obecnie Haas (Grosjean siódmy, Magnussen ósmy), dalej Toro Rosso, McLaren i Renault. Tę grupę zamykają Alfa Romeo (to spory zawód, bo Włosi bardzo obiecująco spisywali się podczas przedsezonowych testów) i Racing Point. I chyba w tych dwóch zespołach musimy upatrywać obecnie punktu odniesienia dla Williamsa. Innymi słowy, jeżeli zespół z Grove ma kogoś gonić, to najprędzej właśnie kogoś z tej dwójki. Na razie jednak, tak jak Mercedes zdecydowanie przewodzi stawce, tak Williams, także zespół korzystający z jednostek napędowych niemieckiego producenta zdecydowanie ją zamyka. Grzegorz Gac