Najciekawsze jest to, że na torze byli wielkimi rywalami, Lauda wskoczył na miejsce Włocha do stajni Ferrari, po uratowaniu życia nawet mu nie podziękował, a Merzario cały czas - nawet po śmierci austriackiego kierowcy - mówi o nim, że w tamtych czasach zachowywał się jak "dureń". W bardzo delikatnym tłumaczeniu. Przyjaciółmi zostali dopiero po wielu latach. Trochę przypadkowo. Dlatego ta historia jest tak niezwykła. "Dlaczego się zatrzymałem? Nie wiem do dzisiaj..." Lubimy powtarzać od kilku miesięcy, że powrót Roberta Kubicy do Formuły 1 jest wyjątkowy, jeden z najbardziej spektakularnych w historii. Ale to, co stało się z Nikim Laudą przed 43 laty zasługuje na równie baczną uwagę. Może nawet większą. Lauda wyszedł zza zakrętu, stracił panowanie nad kierownicą, z impetem wypadł z toru i w mgnieniu oka bolid stanął w płomieniach, uderzony jeszcze przez następny pojazd. Austriak mógł spalić się żywcem, gdyby Merzario nie zareagował, nie zatrzymał się, nie odpiął pasa bezpieczeństwa, nie zrobił sztucznego oddychania. Pomagał nie tylko on, to prawda, ale właśnie jego pomoc okazała się kluczowa. Jak to dzisiaj wspomina? - To było zaraz po wyjściu z wirażu. Mogłem przejechać obok, ale jednak się zatrzymałem. Dlaczego? Szczerze mówiąc, nie wiem do dzisiaj... - mówi 76-letni obecnie Włoch, który nigdy nie załapał się na podium GP F1, choć trzykrotnie w karierze był na czwartym miejscu. Zadziałał instynkt? A może przed oczami stanęły mu obrazy z innego wyścigu, trzy lata wcześniej. Na torze w holenderskim Zandvoort Roger Williamson spłonął w bolidzie, a jadący za nim David Purley nie zdążył go uratować. "Te dwie minuty go uratowały. Bez tego Niki by nie przeżył" - Zatrzymałem się więc i to w takim sposób, aby wstrzymać ruch. Użycie gaśnicy niewiele dawało. Chciałem odpiąć pas, którym był przypięty, ale Niki tak się ułożył, że siedział na nim. Dopiero po chwili się udało, jak już był prawie półświadomy. Jeszcze moment, a byłby naprawdę duży problem. Położyłem go na ziemi i zacząłem sztuczne oddychanie i masaż serca. Lekarze ze szpitala w Adenau, gdzie został przewieziony mówili mi potem, że te dwie minuty go uratowały. Bez tego Niki by nie przeżył - nie z powodu oparzeń, ale tych wszystkich materiałów toksycznych, których by się nawdychał - opowiada Merzario w rozmowie z dziennikiem "L’Equipe". A tragiczne zdarzenie można zobaczyć na krótkim filmie udostępnionym po śmierci Laudy na oficjalnym twitterowym profilu Formuły 1. To z powodu toksyn austriacki kierowca miał jeszcze długo ogromne problemy z płucami. Jego życie dalej wisiało na włosku. Wrócił jednak zadziwiająco szybko. Po niecałych dwóch miesiącach. - Jak się znowu pojawił, na torze Monza, to nie podszedł nawet podziękować. Nie powiedział mi nic do końca sezonu. Taki był z niego ch..., widział tylko swój interes na torze - wspomina Merzario, dzisiaj z lekkim przymrużeniem oka. Gdy wreszcie włoski kierowca pojawił się na jednym z wyścigów w Austrii, Lauda chciał mu podarować zegarek, którego Marzario nie przyjął. - Nie chciałem żadnego prezentu, żeby mógł kupić moją przyjaźń! To był trudny związek. Bardzo trudny. - Nienawidziłem go na torze i lubiłem w życiu prywatnym - powie jeszcze potem Włoch. Już po tym, jak austriacki mistrz wrócił do wielkiego ścigania i jak dwukrotnie zdobył tytuł mistrza świata (w sumie wygrywał w latach 1975, 1977, 1984). Wielkie pojednanie nastąpiło dopiero w 2006 roku. Za sprawą Berniego Ecclestone’a, ówczesnego szefa F1. Przed kamerami. - Było w tym trochę marketingu, ale od tego czasu naprawdę staliśmy się sobie bliscy - przekonuje Merzario. Dzisiaj mówi o Laudzie, że "to był przyjaciel". Najnowsze wiadomości o Robercie Kubicy! Remigiusz Półtorak