Grand Prix Włoch było splotem nieoczekiwanych wydarzeń. Faworyt wyścigu Lewis Hamilton nawet nie wspiął się na najniższy stopień podium, kończąc rywalizację dopiero na siódmej pozycji. Gorszy wynik Brytyjczyka był podyktowany jego błędem. Kierowca zjechał bowiem do zamkniętej alei serwisowej po nowe opony, za co otrzymał 10-sekundową karę. W tym samym czasie w okolicach wjazdu do alei stał bowiem zepsuty bolid Kevina Magnussena, a ta była zamknięta ze względów bezpieczeństwa. Dla sześciokrotnego mistrza świata konsekwencje pomyłki były bolesne, ale ten nie zamierza zrzucać winny tylko na członków swojego zespołu. "Nikt nie jest szczęśliwy. Wszyscy musimy wzajemnie się rozliczać. Zdecydowanie uważam siebie za odpowiedzialnego za to, że nie widziałem znaków. To część całej kolei rzeczy, które nie były idealne w zespole" - powiedział Lewis Hamilton. Do kosztownego błędu 35-latka odniósł się również szef Mercedesa - Toto Wolff. Jak sam przyznał, "powinni zauważyć to wcześniej". "Po wyjeździe samochodu bezpieczeństwa na tor zamknięto aleję serwisową. Nie było jednak czerwonego światła. Dostaliśmy informację o wjeździe Hamiltona dopiero wtedy, gdy ten zjeżdżał już do alei serwisowej. Było duże zamieszanie i nie widzieliśmy, że aleja jest zamknięta" - dodał od siebie Wolf dla motrosport.com. Nieszczęśliwa pomyłka Hamiltona dała też szansę na pierwsze zwycięstwo w karierze francuskiego kierowcy. Pierre Gasly został sensacyjnym triumfatorem GP Włoch. Na podium wskoczyli jeszcze Carloz Sainz oraz Lance Stroll. "Ponoszę za to odpowiedzialność. To jest nowe doświadczenie, z którego wyciągnę wnioski. Dojechałem jednak na siódmym miejscu, będąc autorem najszybszego okrążenia. [...] Nie zakładałem, że tak to się skończy, gdy wylądowałem 26 sekund za ostatnim bolidem" - oznajmił Lewis Hamilton. AB