Artur Gac, Interia: Gdy rozmawialiśmy przed sezonem, nie było wątpliwości, że Robert Kubica dokonał wielkiej rzeczy, zrobił to, co dla większości osób wydawało się niewykonalne i naturalnie dominował przekaz wyrażany niemal w samych superlatywach. Jednak teraz, biorąc pod uwagę to wszystko, co stało się w ostatnich miesiącach, wciąż by pan powiedział, że Robert jest wygranym, czy niestety bardziej przegranym kończącego się sezonu? Michał Kościuszko, były kierowca rajdowy: - Ja dalej stoję na stanowisku, że to, co się wydarzyło, a przede wszystkim, że w ogóle doszło do powrotu, jest wielkim sukcesem Roberta. Nie zapominam o tym, co mówiłem na początku tego roku, podobnie jak cała Polska. Przy tym oczekiwania stricte sportowe były gdzieś na drugim planie, bo liczył się sam powrót. I to udało się zrealizować. Myślę, że również trzeba odnotować inny sukces, to znaczy definitywny brak ograniczeń w fizyczności Roberta na poszczególnych torach, w tym również tych bardziej krętych, które były pewną zagadką także dla niego samego. A już na chłodno analizując to, co wydarzyło się wyścig po wyścigu... ...no właśnie. Jak to pan postrzega? - Wbrew pozorom uważam, że Robert pojechał dobry sezon. Miał ekstremalnie trudne warunki do tego, żeby pokazać się z dobrej strony, jako sportowiec. Jedynym jego punktem odniesienia był George Russell, który - jak to się mówiło dookoła - był delikatnie faworyzowany. A czy to jest prawda, czy nie, to my tego nie wiemy. To będzie wiedziało tylko wąskie grono ludzi w zespole. A jakie są pana refleksje w tej rozpalającej wyobraźnię i emocje kwestii? - Parę razy byłem w sytuacjach chociaż troszkę podobnych, startując w różnych zespołach rajdowych z różnymi kierowcami, w ramach tego samego teamu. Z perspektywy zawodnika wygląda to tak, że zawsze gdzieś z tyłu głowy jest znak zapytania, czy kolega przez przypadek nie ma czegoś więcej lub czegoś lepiej. Zazwyczaj tak nie jest, bo to jednak są profesjonalne zespoły, a w grę wchodzą bardzo duże pieniądze i po prostu nie opłaca się podejmować tak wielkiego ryzyka wizerunkowego, czyli jednego zawodnika zaopatrzyć w lepsze części, a drugiego w gorsze. Rzeczywiście inaczej może być w Williamsie, gdzie ten budżet jest wyraźnie mniejszy w porównaniu z innymi zespołami i jednego funta trzeba obracać parę razy, zanim się go wyda. W takim przypadku kalkulacja i oszczędność w którymś momencie może przechylić szalę na korzyść jednego z kierowców. Po prostu jeśli mamy do wyboru tylko jedną nową część w najnowszej ewolucji, a nie dysponujemy dwoma, to na koniec dnia trzeba zadecydować, kto będzie z niej korzystał. Jeśli kierownictwo zespołu wie, że z jednym kierowcą może wiązać swoje plany na przyszłość, a z drugim nie, to odpowiedzi rodzą się same. A panu kiedykolwiek zdarzyło się zdemaskować taki przypadek, w dowolnym momencie kariery, by kolega z ekipy miał podzespoły w wyższej specyfikacji? - Nie, nigdy nie udało mi się czegoś takiego udowodnić, choć tak jak powiedziałem - zawsze z tyłu głowy istniał tego typu znak zapytania. Ze strony zespołu odpowiedź zawsze brzmiała tak, że samochody są identyczne. Cóż pozostawało? My, kierowcy, jesteśmy na tyle zajęci swoimi zadaniami, związanymi ściśle z prowadzeniem samochodu, że nie da się każdej części sprawdzić. Ponadto nie miałem wglądu na przykład do telemetrii lub innych danych, związanych z samochodem kolegi, a zarazem rywala. Ponadto sama psychologia sportu też podkreśla i uczy, że nie należy koncentrować się na swoim konkurencie, a tylko wyłącznie na tym, co ja mogę zrobić jak najlepiej, by pojechać jak najszybciej. Dlatego ewentualne rozdrabianie się w takich kwestiach zawsze kończy się większą "aferą" w głowie, niż to wszystko jest warte. W każdym razie zespół zawsze, do ostatniej kropli benzyny będzie bronił tezy, że wszystko jest równe. Jeśli przypomnimy sobie różne wypowiedzi Roberta, który oczywiście nie wprost, bo bez twardych dowodów w kwestiach tego kalibru nie można rzucać słów, ale nieraz pozostawiał pole do tak szerokiej interpretacji. - Generalnie rzecz biorąc, kierowca Formuły 1 nie może sobie pozwolić na mówienie wprost. Mamy tutaj duży udział polityki, wobec czego nie można mówić źle na temat ludzi, z którymi w danym momencie się współpracuje. Takie rzeczy Robert, jako profesjonalista, na pewno wyjaśnia wewnątrz zespołu na tyle, na ile jest to możliwe. Jeżeli są delikatne "pęknięcia na marmurze", to znaczy, że mamy do czynienia ze zmęczeniem materiału, a ile można walczyć o swoje bez rezultatu? Niemniej to są tylko i wyłącznie domniemania. Ani ja, ani pan nie jesteśmy członkami zespołu, więc w oczywisty sposób nie wiemy, jak sytuacja wygląda w detalach. Możemy tylko z dostępnych puzzli próbować budować układankę, która i tak nie zawsze oddaje rzeczywisty stan. Natomiast to, co z absolutną pewnością możemy stwierdzić, to fakt, że zespół zaliczył bezwzględnie jeden z najgorszych sezonów w swojej długiej historii. W stosunku do poprzedniego roku nic się nie polepszyło, a wręcz przeciwnie. Przez to Robert, choć najpierw dostał szansę powrotu do Formuły 1, na którą ciężko zapracował, teraz niestety oberwał odłamkiem. To metaforyczne "oberwanie odłamkiem" to fakt, że Kubica już po roku żegna się z rolą kierowcy wyścigowego? - Tak jest. Jednak teraz, patrząc z perspektywy czasu, Robert miał do wyboru odmówić powrotu do F1 w Williamsie, ale wtedy by nie napisał jednej z najbardziej spektakularnych historii na przestrzeni ostatnich lat, a nawet dekad w motorsporcie, ewentualnie poszukać szansy dopiero na nadchodzący sezon, co wiązałoby się z dużą niepewnością powodzenia. Uważam, że wtedy to była właściwa i słuszna decyzja, którą Robert mógł podjąć z powodu braku równorzędnych alternatyw. Ja na jego miejscu zrobiłbym dokładnie tak samo, czyli napisałbym historię i pokazał światu, że nadal wiem, jak się ścigać, wyprzedzać, jak szybko startować i generalnie, jak radzić sobie z bolidem. Pewnych rzeczy niestety nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. W przypadku Roberta to jednak było wiele lat przerwy, a czas płynie, kierowcy w Formule 1 są coraz młodsi, co też nie wpływa na korzyść Roberta. Czy można powiedzieć, że teraz za Kubicą paradoksalnie druga najlepsza decyzja, czyli - w tych warunkach, jakie są - rozstanie z Williamsem? - To musiało się tak skończyć, bo to, co Robert dostał, jest dla niego - jako kierowcy - niesatysfakcjonujące. Może całość przedsięwzięcia, dla jego partnerów i sponsorów, z punktu widzenia medialnego jest korzystna, ale on jest sportowcem z krwi i kości, więc nie zadowoli się byle czym, jeśli chodzi o aspekt stricte sportowy. Wobec tego pewnie wybierze opcję, dzięki której będzie mógł być konkurencyjny w jakiejś innej serii, ale jednocześnie nie tracąc kontaktu z Formułą 1. Spekulując możemy zakładać, że będzie jeździł jako kierowca testowy i rozwojowy dla któregoś z zespołów, a równocześnie będzie realizował program startów tam, gdzie mógłby się ścigać. Chcąc rozprawiać z wszystkimi detalami o Williamsie, z pewnością na temat każdego weekendu wyścigowego moglibyście przeprowadzić osobną rozmowę, bo wątków jest bez liku. Dlatego zapytam ogólniej: jakie decyzje, posunięcia i sytuacje związane z brytyjską stajnią, na przestrzeni ostatnich miesięcy, pana zdaniem w największym stopniu są dowodem indolencji tego zespołu? - Zacząłbym od tego, co wydarzyło się na "dzień dobry", czyli jak Williams zaprezentował się na przedsezonowych testach w Barcelonie. Już na wstępie byli spóźnieni i od razu poirytowali wszystkich dookoła, bo nie tak zespoły Formuły 1, po miesiącach przygotowań, prezentują się światu. To było preludium do późniejszej katastrofy, która miała kilka odsłon w poszczególnych wyścigach. Mam tu przede wszystkim na myśli przedwczesne ściągnięcie Roberta do boksu podczas Grand Prix Meksyku, czy sytuację z GP Rosji, gdy został wycofany z wyścigu z powodu braku części zamiennych. Po pierwsze było to wbrew duchowi sportu, a po drugie wbrew zapisom w umowach, czym na pewno się narazili, bo nie widzę możliwości, by management kierowcy lub sponsor zgodził się na takie rozstrzygnięcie. Po prostu było to rozdanie ściśle ekonomiczne. Jeżeli Williams koncentruje się na cyferkach, a o tym się mówi, że najważniejszy jest wynik finansowy na giełdzie w Londynie, to takie obrazki możemy oglądać zamiast znanych przed laty, gdy kierowcy zespołu na mecie oblewali się szampanem. O ile jeszcze decyzję z GP Meksyku, gdzie pojawiły się twardsze dowody na temat złapania "gumy" przez Kubicę, o czym mówił m.in. inżynier wyścigowy Williamsa Dave Robson, można zrozumieć, to sytuacja w Rosji, gdzie celem było zaoszczędzenie części zamiennych, ze wszech miar wyglądała kuriozalnie. Pomijając już głosy kibiców i obserwatorów, ze strony których na zespół wylała się fala krytyki, przede wszystkim sam Robert sprawiał wrażenie osoby, którą ta decyzja wprawiła w osłupienie. - Myślę, że przez lata kariery Robert nie przywykł do takiego podejścia zespołu. Tutaj już nawet nie chodzi o brak profesjonalizmu, co o niepoważne podejście do sprawy, po prostu nieszanowanie swoich kibiców, partnerów oraz kierowców, a w tym przypadku Roberta. W tym momencie, patrząc wizerunkowo, bardzo wiele osób odwróciło się od Williamsa. Z drugiej strony tą sytuacją niewątpliwie rządziła ekonomia, jednak przy tak ogromnych środkach zaangażowanych w całość przedsięwzięcia, myślę, że takie jednostkowe koszty powinny być inaczej potraktowane. Takich rzeczy nie robi się w najwyższej kategorii, jaką jest Formuła 1. Biorąc to wszystko pod uwagę można powiedzieć wprost, że Claire Williams od kilku lat nie zdaje egzaminu na szefową zespołu? - Myślę, że nie sama Claire Williams podejmuje wszystkie decyzje. To jest duża struktura, więc na pewno ma grono doradców w poszczególnych sektorach zarządzania, technologii, marketingu, czy jeszcze innych sferach. Jednak na koniec dnia jest jeden dowódca, który mówi "tak lub nie" i "wciska przycisk lub go nie wciska". Dlatego, mówiąc brutalnie, z końcowych rezultatów trzeba rozliczać właśnie liderów. A tutaj tych wyników, na wielu polach, po prostu nie ma. Niestety to już nie jest Frank Williams, który budował bolidy i prowadził swoich kierowców do zwycięstw, tylko pozostał cień tego wielkiego zespołu, który kiedyś rozpalał serca kibiców. Dotknął pan rzeczy niezwykle istotnej. Przecież mówimy o królowej sportu motorowego, dyscyplinie będącej jego globalną wizytówką, tymczasem w tym "królestwie" obserwujemy zespół, który jest obiektem drwin i szyderstw. Chyba coś tu jest nie tak. - Z pewnością nie jest to normalna sytuacja, ale jeśli "cyrk" jedzie dalej, to znaczy, że pod względem ekonomicznym w Williamsie temat się zgadza. Z tego, co przynajmniej ja słyszę, inwestorzy są względnie zadowoleni z wyników finansowych zespołu. Niewątpliwie samo uczestniczenie w wyścigach F1 już jest ogromnym zaszczytem i nobilitacją oraz zwieńczeniem ścieżki kierowców oraz zespołów. Jednak, jeśli nie mamy armat, to nie mamy czym się bronić, ani atakować, więc może zastanówmy się, czy przystępować do walki, skoro takich dział po prostu nie mamy. Sugeruje pan, gdyby w Williamsie było przeświadczenie, iż w kolejnym roku nie uda się zrobić kroku do przodu, że rozsądniej byłoby wycofać się na rok z rywalizacji niż pogłębiać obecną degrengoladę? - Przecież mieliśmy analogiczną sytuację, jeśli chodzi o zespół Citroena WRC w rajdach samochodowych, który po zaliczeniu kilka lat temu fatalnego sezonu, zdecydował się na wycofanie. A mówimy o stajni, która seryjnie zdobywała mistrzostwa świata i to nie tak dawno temu, jak Williams. I właśnie ten zespół, przez lata rozdający karty, w obliczu problemów uznał, że lepiej wycofać się na sezon, skupić na testach, przeznaczyć więcej pieniędzy na rozwój samochodu, narysować go i zbudować od nowa, by wrócić bardziej przygotowanym do rywalizacji niż ciągnąć coś, co idzie w złą stronę. To trochę tak, jak w tym stwierdzeniu, że od prędkości dużo ważniejszy jest kierunek. Dlatego czasami dobrze jest zatrzymać się i zastanowić, czy nie warto czegoś przearanżować. Citroen to zrobił i może Williams też powinien się nad tym zastanowić. Przy tym warto pamiętać, że na całą sprawę patrzymy z perspektywy polskiego obserwatora, a u nas aura rozczarowania jest bardzo duża. Możliwe, że z innego miejsca na świecie ogląd sytuacji jest trochę inny. Być może George Russell jest względnie zadowolony z tego, jak wszystko od środka wygląda i naprawdę uważa, że całość ma potencjał? My tego nie wiemy, niemniej każdy z nas ma prawo do swojej opinii. Co teraz w przypadku Kubicy? Robert sam nie ukrywa - i jest w tym pełna logika - że przede wszystkim wciąż chce się ścigać, czyli ewentualna rola kierowcy rozwojowego i rezerwowego w F1 byłaby dla niego dodatkiem. - Odpowiem po ludzku: życzę Robertowi, żeby był szczęśliwy jako człowiek i kierowca, bo zaznał dużo bólu i cierpienia przez lata rehabilitacji, niepewności i pewnie dużych wątpliwości, które miał w głowie. Przełamał się, zrobił coś pięknego i niech cieszy się tym, czego dokonał, a jego kolejny wybór oby nie generował w nim frustracji. Myślę, że to jest dla niego najważniejsze, a my będziemy się radować, obserwując go ścigającego się czy to DTM-ie, czy w jakiejkolwiek innej serii, przy jednoczesnym - jak myślę - trwaniu przy F1. Rozmawiał Artur Gac