Chodzi o układ napędowy i kwestię obchodzenia limitu przepływu paliwa, ustalonego w przepisach na poziomie 100 kilogramów na godzinę. Pierwsze kontrowersje pojawiły się wraz z wprowadzeniem hybrydowych układów napędowych w 2014 roku za sprawą Mercedesa, który poprzez kontrolowany wyciek oleju do komory spalania zwiększał ilość dostępnej mieszanki i generował dodatkową moc, co dawało efekt zwłaszcza w kwalifikacjach. Gdy FIA zorientowała się, że zespoły obchodzą przepisy, kilkakrotnie interweniowała, wprowadzając coraz to nowe limity ilości oleju, jaką może zużywać silnik. Po kilku latach temat ucichł, po części dlatego, że ograniczenia stały się na tyle restrykcyjne, że ta praktyka przestała mieć sens, a po części dlatego, że wszyscy producenci wiedzieli już, jak to zrobić. Zyski z wprowadzania do silnika paliwa z pominięciem regulującego jego ilość przepływomierza były jednak na tyle duże, że rozpoczęto poszukiwania innych sposobów. I tu dochodzimy do Ferrari, które w ubiegłym roku miało znaleźć aż dwa rozwiązania. Włoski producent jako jedyny korzysta z chłodzonego olejem intercoolera. Rywale szybko zorientowali się, że może on być miejscem kontrolowanego wycieku, a nie jest to ściśle nadzorowany obszar. Dużo większe kontrowersje wzbudza jednak oskarżenie o to, że Ferrari wprost fałszowało wskazania przepływomierza, przepuszczając większą ilość paliwa przez przewody pomiędzy jego odczytami. Zespół stanowczo odciął się od zarzutów i stwierdził, że chętnie odda swój silnik do rozebrania na części przez FIA, aby rozwiać wątpliwości. Te jednak narastały w związku z tym, że osiągi Ferrari na prostych osłabły po tym, jak rozeszła się plotka o nieczystych praktykach. Max Verstappen nie wytrzymał i zapytany o spadek formy Ferrari wypalił w przypływie młodzieńczej szczerości, że "tak się dzieje, gdy przestajesz oszukiwać". Te słowa rozwścieczyły Ferrari do tego stopnia, że Holendrowi zagrożono procesem, ale sprawa rozeszła się po kościach. W czerwonych barwach raczej jednak nie należy się go szybko spodziewać. FIA w końcu faktycznie rozebrała silnik Ferrari i przeprowadziła dochodzenie, które... niczego nie wykazało. Federacja opublikowała oświadczenie mówiące, że nie jest usatysfakcjonowana z wyników, ale nie zebrała żadnych niezbitych dowodów na łamanie przepisów przez Ferrari, tak samo zespół nie może niezaprzeczalnie dowieść swojej niewinności. Aby nie tracić więcej czasu i pieniędzy na jeszcze bardziej drobiazgowe badania, które również mogłyby być bezskuteczne, FIA postanowiła zakończyć sprawę porozumieniem stron, korzystając z przysługującego do tego prawa, zawartego w przepisach. Taki finał nie był jednak satysfakcjonujący dla rywali. Siedem zespołów podpisało oświadczenie, że ich misją jest dociec prawdy oraz domagać się zadośćuczynienia, jeżeli okaże się, że zostały oszukane. Dlaczego tylko siedem? Odpowiedź jest prosta. To te zespoły, które nie korzystają z silników Ferrari... Ponieważ przepisy gwarantują poufność zawartego porozumienia, możemy jedynie domyślać się, że Ferrari zdradziło szczegóły swoich rozwiązań w zamian za odstąpienie od ewentualnej kary. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że od tego roku w samochodach F1 obowiązkowe są dwa niezależne od siebie przepływomierze. I można by pomyśleć, że sprawa jest zamknięta. Ferrari nie zdobyło przecież mistrzostwa i zaprzestało domniemanych oszustw, więc wszyscy wygrywają? Nie do końca, a dla wszystkich zespołów poza Mercedesem, gra jest warta świeczki. Gdyby bowiem znaleziono wystarczające przesłanki ku temu, by wykluczyć włoski zespół z ubiegłorocznych mistrzostw, musiałby on oddać nagrodę za drugie miejsce w klasyfikacji, a ta byłaby rozdysponowana pomiędzy zespoły sklasyfikowane na dalszych miejscach w punktacji sezonu. Na przykład w przypadku Red Bulla awans o jedno miejsce to zysk rzędu 24 milionów dolarów. Jest się o co bić?... Odpowiedź jest oczywista. Sprawa nie zostanie zapewne zamieciona pod dywan, jak chciałyby tego Ferrari i FIA, publikując oświadczenie w najbardziej dogodnym dla siebie momencie. Gdy podczas inauguracji sezonu w Australii trzeba będzie mówić o czymś innym niż dominacji Mercedesa, to będzie właśnie temat numer 1. Zresztą nie chce się wierzyć, że obydwie "wysokie, umawiające się strony" - używając języka dyplomacji - naprawdę sądziły, że tak kuriozalne oświadczenie zamknie sprawę. Na działania regulaminowe (protesty czy odwołania) jest za późno, ale Formuła 1 to nie tylko sport, ale także ogromna kasa. Niektórzy mówią, że przede wszystkim ogromna kasa... Grzegorz Gac