Stał za tym wszystkim niezwykle wpływowy biznesmen i prezydent tureckiej federacji, wcześniej kierowca wyścigowy, Mümtaz Tahincioglu, który wielokrotnie gościł w Polsce, czy to w interesach, czy też, jako szef grupy organizatorów Rajdowych Mistrzostw Europy był gościem Rajdu Polski. Bezskutecznie próbował on umieścić w wyścigach światowej rangi swojego syna. Miał na imię Jason i - aby ułatwić życie mediom i kibicom - używał skróconej formy nazwiska Tahinci. Wcześniej występował też jako Jason Lynden, używając nazwiska matki - Angielki. Niestety, w dwóch sezonach w serii GP2, w barwach zespołu Giancarlo Fisichelli w latach 2006 - 2007 Jason nie zdobył ani jednego punktu. Z podobnym skutkiem startował w 2008 w azjatyckiej serii GP2, a potem słuch po nim zaginął. Intercity Istanbul Park jest kolejnym w tym roku torem, obok Nürburgringu czy Imoli, który powraca do kalendarza na fali... nie, nie nostalgii, ale rewolucji spowodowanej koronawirusem. Gościł Formułę 1 siedem razy. To jedno z najbardziej udanych dzieł Hermanna Tilke, z kilkoma miejscami do wyprzedzania, sporymi różnicami wzniesień i ciekawymi zakrętami, z których najsłynniejszy jest absolutnie wyjątkowy, czterowierzchołkowy zakręt numer 8. Tor znajduje się nieopodal jednej z największych i niezwykłych metropolii świata, położonej na styku dwóch kontynentów i różnych kultur, wśród wzgórz po azjatyckiej stronie cieśniny Bosfor. Kierowcy pokonają w niedzielę 58 okrążeń toru o długości 5,3 km i 14 zakrętach. Łączny dystans wyścigu to 309 km. Wiekowy rekord toru 1.24,770 s ustanowił w 2005 roku Juan Pablo Montoya w McLarenie. Pierwsze Grand Prix Turcji w 2005 roku wygrał Kimi Räikkönen, a w kolejnych trzech edycjach triumfował Felipe Massa, zawsze startując z pole position. Wygrana w 2006 była jego pierwszym zwycięstwem w Formule 1. W kolejnych latach najszybsi byli Jenson Button, Lewis Hamilton i Sebastian Vettel, a po 2011 roku promotorowi nie przedłużono kontraktu. Teraz Istanbul Park, w niezwykłym, chaotycznym sezonie 2020 powraca do kalendarza, ale wiadomo już, że tylko na rok. W ogłoszonym kilka dni temu projekcie kalendarza na sezon 2021 nie ma ani Grand Prix Turcji, ani wyścigów na innych torach, które gościły Formułę 1 w tym roku w trybie awaryjnym, jak Mugello, Algarve, czy wspomniane wcześniej Imola i Nürburgring. Podobnie jak wszystkie kolejne wyścigi aż do końca sezonu, tak i nadchodzący w Turcji odbędzie się bez udziału publiczności, chociaż organizatorzy planowali początkowo wpuścić widzów i nawet ogłosili ceny biletów, z których najtańsze miały kosztować zaledwie około 50 złotych. Mercedes zapewnił już sobie mistrzostwo w klasyfikacji zespołowej, a w nadchodzącą niedzielę Lewis Hamilton ma szansę, aby świętować swój siódmy tytuł w karierze i wyrównać rekord należący do Michaela Schumachera. Jedynym rywalem pozostał kolega z zespołu Valtteri Bottas. Aby zachować szanse na tytuł Fin musi zdobyć komplet punktów. Plany Hamiltona będzie chciał pokrzyżować Red Bull, który w Turcji będzie obchodził jubileusz swojego trzechsetnego wyścigu w Formule 1, ale ani Max Verstappen, ani zespół nie mają już szans na tytuły mistrzowskie w tym roku. Ciekawostką jest, że dopiero po raz pierwszy w tym roku, w połowie listopada, wyścig odbędzie się na pewno poza Europą, chociaż bardzo niedaleko od Starego Kontynentu. Na pewno - bo geografowie od lat nie mogą dojść do porozumienia, gdzie w rejonie Kaukazu przebiega granica pomiędzy Europą i Azją i dlatego nie wiadomo do końca, na jakim kontynencie leży Soczi, gdzie ścigano się pod koniec września. Jest co najmniej siedem wersji przebiegu granicy. Uwaga kibice - harmonogram weekendu jest nietypowy, a wszystkie sesje rozpoczynają się wcześniej, niż zazwyczaj: Piątek: treningi o godzinie 9.00 i 13.00 Sobota: trzeci trening, g. 10.00, sesja kwalifikacyjna g. 13.00 Niedziela: wyścig, g. 11.10 Grzegorz Gac