Na wyścig w Monako czekam zawsze jak na coś wyjątkowego, chociaż raczej wiadomo, że szczególnych emocji na torze trudno tu oczekiwać. Jednak wyjątkowość miejsca, historia i tradycja, a także przepych i blichtr widoczne na każdym kroku sprawiają, że wyścig na ulicach księstwa ma w sobie coś, czego żaden inny nigdy mieć nie będzie. Zresztą weekend to coś więcej, niż tylko niedzielny wyścig. Jeżeli ktoś myślał, że w Monako obejdzie się bez niespodzianek, to grubo się mylił. Już sesja Q1 w sobotnie popołudnie przyniosła niesamowitą sensację, jaką było wyeliminowanie Charlesa Leclerca. Doprowadził do tego błąd zespołu Ferrari. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Tuż przed zakończeniem sesji Q1 poza szesnastką premiowaną awansem do Q2 był Sebastian Vettel, ale Niemiec rzutem na taśmę, już po upływie regulaminowego czasu wskoczył na pierwsze miejsce. To oznaczało, że Leclerc, jego kolega z zespołu oczekujący w garażu, spadł na siedemnastą pozycję i w ten sposób przed swoimi kibicami, gdzie wyjątkowo zależało mu na wyniku odpadł z sesji kwalifikacyjnej. Start z dalekiego pola w niedzielę nie wróży mu dobrego rezultatu. Raczej będzie walczył o pojedyncze punkty, niż o miejsce w czołówce. W sesji Q1 najszybszy był Vettel, w Q2 - Verstappen i już po cichu liczyliśmy na niespodziankę, ale gdy przyszło do prawdziwej próby sił w Q3, kierowcy Mercedesa znów pokazali rywalom ich miejsce. Przez dłuższy czas liderem sesji był Bottas, ale w końcówce Hamilton przebił nieznacznie wynik Fina. Mercedes dosłownie zdemolował rywali, bo trzeci w klasyfikacji Verstappen stracił do Hamiltona prawie pół sekundy. Co się dzieje z Ferrari? Albo raczej w Ferrari? Takie błędy na poziomie Formuły 1 nie powinny się zdarzać. I zdarzają się niezwykle rzadko, a jeżeli już, to w Ferrari, i to nadzwyczaj często. Jest niemal pewne, że gdyby Leclerc wyjechał w końcówce na tor, bez problemu poprawiłby czas i awansowałby do Q2. Dlaczego nie wypuszczono go na jeszcze jeden przejazd, pozostanie tajemnicą zespołu. Kompromitacja to chyba najlepsze określenie tego, co się stało. Oczywiście nie kierowcy, lecz zespołu, który miał być rywalem Mercedesa w walce o tytuł. Kompromitacja, bo o sabotaż trudno kogoś podejrzewać, gdy nie ma twardych dowodów. Co do Williamsa, trudno mówić o optymizmie, ale o nieco mniejszym pesymizmie jak najbardziej tak. Strata do rywali była wyraźnie mniejsza, niż w poprzednich rundach, chociaż trzeba brać pod uwagę, że tor w Monako jest krótszy, niż pozostałe obiekty. Zresztą podczas wcześniejszych sesji treningowych było nieco lepiej. Russell i Kubica zajęli w kwalifikacjach dwa ostatnie miejsca, ale różnica do rywali nie była już przepaścią. Polak znów okazał się nieco wolniejszy. Moment, gdy kierowcy Williamsa będą toczyć pojedynki o coś więcej, niż o P19 i P20 jest nadal odległy, ale trochę bliższy, niż jeszcze niedawno. Miejmy nadzieję... Czego spodziewać się po niedzielnym wyścigu? Można obawiać się procesji, z którą często mamy do czynienia na ulicach księstwa, bo wyprzedzać jest tu wyjątkowo trudno. Niektórzy pokładają nadzieję w pogodzie, chociaż różne prognozy dają od 20 do 40 procent szans na deszcz, który mógłby skomplikować przebieg wyścigu. Czyli nie za wiele... Czy więc warto oglądać niedzielne Grand Prix Monako? Oczywiście! Przecież okazja oglądania najszybszych samochodów świata w tak niezwykłym miejscu, na ulicach nadmorskiego księstwa nadarza się tylko raz w roku, a poza tym Formuła 1 to, jak zawsze podkreślam królowa sportów motorowych, a wiadomo jak jest z królowymi... Bywają kapryśne. Czy odpadnięcie Leclerca będzie ostatnią niespodzianką weekendu w Monako, okaże się w niedzielne popołudnie. Najnowsze wiadomości o Robercie Kubicy! Grzegorz Gac