Początek wyścigu zapowiadał zupełnie inny wynik - Hamilton zaliczył drobną kolizję z Maxem Verstappenem i wyjechał na trawę. Stracił tylko dwie pozycje i nadal był przed Bottasem, a uszkodzenia samochodu były niewielkie. Po starcie wyrwali do przodu z pierwszej linii kierowcy Ferrari, a blisko za nimi trzymał się Alexander Albon. Hamilton powrócił na czwartą pozycję. Z tyłu walczyli Bottas i Verstappen, a w kolizji Holender przebił oponę. Został potem wybrany kierowcą dnia, lecz tylko siebie może obwiniać o to, że po raz trzeci z rzędu nie stanął na najwyższym stopniu podium w Meksyku. Wyścig miałby zapewne zupełnie inny przebieg, a Verstappen uniknąłby problemów, gdyby ruszał z pierwszego pola, wywalczonego w sobotniej sesji kwalifikacyjnej. Stało się inaczej za sprawą niewymuszonego błędu - Holender zignorował żółte flagi po wypadku Bottasa i wskutek nałożonej kary startował 3 pozycje niżej. Gdy 17-letni Verstappen pojawił się w Formule 1 na początku sezonu 2015, okrzyknięto go złotym dzieckiem. Trafił tam prosto z ówczesnej Formuły 3, z pominięciem niższych serii, co... chyba jednak było błędem. Wkrótce swoimi wynikami i błyskotliwą jazdą sprawił, że zaczęto upatrywać w nim przyszłego, wielokrotnego mistrza świata. Dobiega końca jego piąty sezon w Formule 1, a Verstappen jest podobnie jak na początku kariery zbyt pewny siebie, agresywny, arogancki, a chwilami wręcz niebezpieczny. Dla swoich fanów jest talentem wszech czasów, kierowcą, którego wszyscy potrzebujemy, młodą krwią, która uratuje Formułę 1. Czy z wiekiem i kolejnymi sezonami nabierze nieco pokory? Chyba jednak promocja z czwartej klasy podstawówki od razu do liceum była zbyt szybka... Najnowsze wiadomości o Robercie Kubicy! W niedzielę po raz kolejny przekonaliśmy się na czym polega geniusz Hamiltona i zespołu Mercedesa. Stratedzy Brytyjczyka potrafili bezbłędnie odczytać rozgrywający się wyścig i podejmować skuteczne decyzje. Hamilton pokazał naprawdę "master class". Był niewiarygodnie szybki w końcówce, jadąc na twardych oponach założonych 48 okrążeń wcześniej. Ferrari tymczasem roztrwoniło przewagę wynikającą z posiadania dwóch samochodów w pierwszej linii na starcie. Szef włoskiej ekipy Mattia Binotto mówił, że lider wyścigu nie powinien być ściągany do boksów jako pierwszy, a jednak tak się stało i Charles Leclerc musiał pojechać na dwa pit-stopy. Taka strategia wydawała się lepsza na papierze, lecz zakładała szybsze zużycie opon. Nawet dając z siebie wszystko, Leclerc mógł co najwyżej dorównać tempem Vettelowi i Hamiltonowi, co przy jednym postoju więcej musiało przynieść porażkę. Ferrari przeliczyło się również w przypadku Vettela. Niemiec pojechał na jeden postój, lecz pozostał na torze znacznie dłużej od Hamiltona. Vettel był przekonany, że nawet wyjeżdżając z boksu za Hamiltonem, wyprzedzi go na nowszych oponach. Tymczasem to Hamilton kontrolował tempo i nie pozwalał zbliżyć się do siebie na mniej, niż dwie sekundy, a Vettel był bliżej utraty drugiego miejsca na rzecz Bottasa, niż dogonienia lidera. Nie pierwszy raz we włoskiej ekipie panowała nadmierna pewność siebie po dobrych wynikach treningów i kwalifikacji. Najgorzej wyszedł na tym Leclerc, który pomimo bezbłędnej jazdy skończył poza podium. Na pochwałę zasłużył drugi kierowca Red Bulla Alexander Albon, który z początku nie odstawał od kierowców Ferrari i był godnym rywalem dla Hamiltona, a Sergio Perez zachwycił lokalnych kibiców swoimi udanymi manewrami. Robert Kubica pokazał, że nadal ma w sobie "to coś" i w piękny sposób wyprzedził George’a Russella, stosując - jak sam to nazwał - "pół-zmyłkę". Nadal trudno pojąć, dlaczego z dnia na dzień, czy z sesji na sesję zmienia się prowadzenie Williamsa. Tym razem samochód spisywał się stosunkowo dobrze, a Polak pokazał, że nie zapomniał, jak się ścigać i jak walczyć na torze. Szkoda tylko, że Kubica został w końcówce ściągnięty do boksu, co zespół tłumaczył uchodzącym z opony powietrzem. W tej kwestii narosło już trochę teorii spiskowych, ale do tego jeszcze wrócimy. Grzegorz Gac