Kończący się właśnie tydzień przyniósł polskim kibicom emocji co nie miara, ale nie takich emocji oczekiwaliśmy. Emocje pesymistów sprowadzały się bowiem do pytania - dojedzie czy nie? Chodzi oczywiście o samochód Williams FW42, w którym Robert Kubica powraca w tym sezonie do Formuły 1. Optymiści zastanawiali się nie "czy", ale kiedy dojedzie i starali się nie wierzyć w obiegową opinię, według której pesymista to optymista, tylko dobrze poinformowany. Na szczęście tym razem optymiści mieli rację. Samochód dojechał, a raczej doleciał, chociaż ze sporym opóźnieniem w nocy z wtorku na środę i trzeciego dnia testów po południu po raz pierwszy wyjechał na tor. Tak naprawdę jednak Williams FW42 pojeździł tylko w czwartek. Poziom zaawansowania współczesnego samochodu wyścigowego sprawia, że jego eksploatacja podlega rygorystycznym procedurom i reżimom technologicznym. Dlatego nie da się przywieźć samochodu na tor, od razu go uruchomić i wyjechać. Co było przyczyną opóźnienia? Podobno niewłaściwie zaprojektowane części nowego samochodu, które musiały być w trybie ekspresowym wykonane na nowo. Informacje dochodzące z zespołu są bardzo skąpe i nie ma w tym nic dziwnego. W dzisiejszym świecie, w dzisiejszym wielkim biznesie informacja to potęga, a światek Formuły 1 nie jest wyjątkiem. Takie wpadki zdarzają się nawet najlepszym, chociaż... nie powinny. Zwłaszcza takim wyjadaczom, jak Paddy Lowe, którego wielu kibiców już zdążyło zwolnić z pracy, podobnie jak szefową zespołu Claire Williams, córkę legendarnego sir Franka. Nie ma co się oszukiwać - sprawy w Williamsie nie wyglądają dobrze, ale też nie jest to koniec świata. Zespół stracił bezpowrotnie dwa, a właściwie trzy dni testowe. Skutki tej straty mogą ciągnąć się bardzo długo, być może do końca sezonu. Każda minuta na torze, każdy kilometr, każde okrążenie to ogromna porcja danych do przetworzenia i wykorzystania. Robert Kubica mówi, próbując ukryć rozczarowanie, że nie tak wyobrażał sobie swój powrót do królowej sportów motorowych. Całkiem podobnie jak my... W czwartek rano FW42 prowadzony przez Kubicę był wyposażony z początku w pokaźne kraty do pomiarów aerodynamicznych. Wyglądał kuriozalnie, ale tak miało być. Tempo było zdecydowanie nie wyścigowe i tak też miało być. Polak pokonał w sumie 48 okrążeń, schodząc do 1:21,542, a strata do najlepszego czasu wynosiła około 4 sekund. Gdyby była to sesja kwalifikacyjna, byłaby to przepaść. W tych warunkach jednak oznacza to tyle, że Williams zamyka stawkę, ale nikt nie oczekiwał, że będzie w czołówce, a poza tym nie ma co wyciągać z tego faktu daleko idących wniosków. W trakcie testów chodzi o to, aby sprawdzić różne części, rozwiązania i ustawienia. Samochody jeżdżą na różnych oponach i z różną ilością paliwa w zbiornikach. Zmiennych jest tak wiele, że porównywanie osiąganych czasów jest praktycznie niemożliwe. Co wiemy po sesji w Barcelonie? Zgodnie z planem - niewiele więcej, niż wcześniej. I nie obiecujmy sobie zbyt dużo także po kolejnej sesji, która odbędzie się w przyszłym tygodniu. Każdy zespół stara się jak tylko może ukryć prawdziwy potencjał swojego samochodu. Każdy ma różne cele, każdy chce sprawdzić w różnych warunkach, na różnych oponach rozmaite rozwiązania, a nie uzyskać najlepszy czas. Nie dziwmy się zatem, jeżeli na pierwszych miejscach widzimy Toro Rosso czy Renault, ani temu, że Mercedes, Ferrari czy Red Bull zajmują w tej czy innej fazie testów dalsze miejsca. Także ostatnie miejsce Williamsa to (na razie) nie powód do rozpaczy. To, że Nico Hülkenberg uzyskuje najlepszy czas przed debiutantem Alexandrem Albonem, a obydwaj pokonują Hamiltona - to także nic nie znaczy. Dużo więcej wiedzą inżynierowie zespołów, ale... nie powiedzą. Wydaje się, że Ferrari ma na tym etapie pewną przewagę nad Mercedesem, ale już w przyszłym tygodniu sytuacja może być inna. Tak czy tak - pierwsze koty za płoty i to jest nawiązanie do wspomnianego na początku Dnia Kota. Grzegorz Gac