Po sobotnich kwalifikacjach, cały świat piał z zachwytu nad Ferrari, w którym wreszcie wszystko zagrało jak należy. Zespół wykorzystał fakt, że z końca stawki ze względu na wymianę komponentów jednostki napędowej wystartuje Carlos Sainz i nakazał Hiszpanowi wspomóc w decydującej części czasówki Charlesa Leclerca. Efekt? Totalna deklasacja i pokonanie Maksa Vertsappena o ponad 0,3 sekundy. Panom w czerwonych barwach nie pozostało więc nic innego jak kontynuowanie dobrej serii. O to jednak było im zdecydowanie trudniej, ponieważ Monakijczyk tym razem został osamotniony, a tuż za nim do boju ruszały dwa Red Bulle. Chytry plan austriackiej stajni związany z zupełnie innymi strategiami dla Maksa Verstappena oraz Sergio Pereza dość niespodziewanie "popsuł" Lewis Hamilton, czyli człowiek dla którego dzisiejsze Grand Prix było wyścigiem numer 300 w karierze. Brytyjczyk z dziecinną łatwością na pierwszym zakręcie przedarł się przed Meksykanina i skutecznie utrzymywał go za swoim tylnym skrzydłem. Red Bull zamiast kombinować jak tu przechytrzyć Monakijczyka, musiał więc obawiać się o dwóch kierowców na podium. Leclerc się zagotował A co w Ferrari? Czyste szaleństwo i omawianie planu świętowania po kolejnym sukcesie! Charles Leclerc stopniowo odjeżdżał Maksowi Verstappenowi, a Carlos Sainz mijał rywali jak tyczki i ekspresowo z końca stawki przebił się do czołowej dziesiątki. No i gdy Red Bull już powoli zaczynał zastanawiać się jak tu strategicznie przechytrzyć rywali... to rywale załatwili samych siebie, bo jadący po pewne zwycięstwo lider Scuderii stracił panowanie nad autem i wylądował w bandzie. Podobno Leclerc krzyknął wówczas tak głośno, iż słychać było go na trybunach. Niestety znów górę wzięły ambicje zawodnika i popełnił on dziecinny błąd. Początkowo sam zainteresowany wskazywał na kłopoty z przepustnicą gazu i nie mógł opanować swojej złości, lecz na spokojnie po wyścigu zreflektował się i przyznał, że to jego wina. Jeżeli 24-latek marzy o tytule to podobna sytuacja w przyszłości absolutnie nie może się już powtórzyć, bo to nic innego jak oddanie kilkunastu punktów walkowerem. Max Verstappen otrzymał zwycięstwo na tacy Z zaistniałej sytuacji skorzystał Max Verstappen, który na dwa okrążenia przed tym przykrym incydentem zjechał po nowe opony. Holendrowi na dobrą sprawię nie miał nawet kto zagrozić. Lewis Hamilton co prawda zachwycał od startu, ale tempo Mercedesa Red Bullowi nierówne. Z kolei Carlosowi Sainzowi wyścig popsuli jego mechanicy, czyli klasycznie sytuacja z rodzaju tych "nowe, nie znałem". Hiszpan w pit lane został wypuszczony w takim momencie, że prawie zderzył się z jednym z bolidów Williamsa, w efekcie czego otrzymał karę pięciu sekund. Jakby było mało problemów Sainza, to jeszcze zupełnie nie mógł porozumieć się z teamem. Inżynier wręcz przeszkadzał mu w walce z Sergio Perezem i wykrzykiwał mu do ucha komunikat o zjechaniu do boksu. Hiszpan ostatecznie wybrał się po nowe opony, lecz dopiero po rozprawieniu się z Meksykaninem. - Dlaczego zjechaliśmy? - wściekał się 27-latek i miał rację, bo pomimo przewagi świeższego ogumienia, strata do czołowej trójki okazała się zbyt duża. O ile Lewis Hamilton podobnie jak Max Verstappen był pewny swego, o tyle o późniejsze polewanie się szampanem do końca Sergio Perez pojedynkował się z George’em Russellem. W tym przypadku młodszy ograł tego starszego i po raz pierwszy w tym roku dość niespodziewanie na podium zameldowało się dwóch przedstawicieli "Srebrnych Strzał". Co to oznacza? To, że najszczęśliwszym człowiekiem świata jest chyba dziś nie Max Verstappen, a Lewis Hamilton, który w najlepszy z możliwych sposobów uhonorował jubileuszowy, 300 start w karierze. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo! Kolejny wyścig już za tydzień na Węgrzech. Transmisja od 14:55 w Eleven Sports 1 i Polsat Box Go. Wyniki wyścigu o Grand Prix Francji: