Jak już kiedyś pisaliśmy w Interii, Fernando Alonso jest mistrzem świata nie tylko Formuły 1 i serii WEC. Jest również mistrzem palenia za sobą mostów. Gdy intensywność informacji o powrocie do Indy z Hondą zaczęła rosnąć, coraz bardziej aktywny był sam kierowca. Zamieszczał zdjęcia w mediach społecznościowych, które nawiązywały do samego wyścigu i Hondy, było także... przyznanie się do winy i niemal przeprosiny za to, że swego czasu przyrównał silnik Hondy w Formule 1 do jednostki używanej w serii GP2! Kierowca stwierdził, że te słowa nie miały być publiczne i - jak zwykle - oberwało się mediom, które rozdmuchały tę wypowiedź i zrobiły z niej sensację na wiele tygodni. Powiedzenie tak bardzo utrwaliło się w pamięci kibiców, że ci do dzisiaj używają słów Alonso do opisu i porównywania silników w różnych kategoriach wyścigowych. Jak nietrudno się domyślić, ludzie z Hondy nie byli tym faktem zachwyceni i zapamiętali te słowa na tyle mocno, że zawetowali powrót Alonso do Indy 500 z ich silnikiem. Japońska marka od wielu lat jest obecna w różnych obszarach sportu motorowego, a zwłaszcza wyścigów, dlatego takie stwierdzenie było dla niej potężnym policzkiem i wręcz ujmą na honorze, a wiadomo jak ważny jest honor w kulturze dalekiego wschodu. Jak okazało się po latach na przykładzie współpracy Hondy z Red Bullem, nie tyle sam silnik był problemem, co raczej sposób "upakowania" go w samochodzie McLaren, którym Hiszpan wówczas jeździł. Drugim powodem, dla którego Honda zawetowała powrót Fernando Alonso jest zapewne jego współpraca z Toyotą, z którą wygrał 24-godzinny wyścig Le Mans, a w zeszłym miesiącu wziął udział w najsłynniejszym rajdzie cross country świata czyli w Dakarze. Pomimo to, sprawa posypała się dopiero w ostatnim momencie. Wiadomo bowiem, że wszystko było już uzgodnione, a ogłoszenie występu Alonso miało nastąpić w ubiegłym tygodniu. Amerykański oddział Hondy był zdecydowany poprzeć taką inicjatywę i miał ku temu powody - Alonso pokazał w 2017 roku, że jest w stanie wygrać ten wyścig i byłoby znacznie lepiej, gdyby odniósł zwycięstwo dla Hondy, niż dla Chevroleta. Gdy jednak poproszono o akceptację decyzji centralę w Tokio, okazało się, że tam postrzegają pewne sprawy zupełnie inaczej. W rezultacie zapadła decyzja negatywna. Wypada dodać, że w 2017 roku, w swoim pierwszym podejściu Alonso startował w Indianapolis z silnikiem Hondy za plecami, ale wtedy była to część umowy pomiędzy McLarenem i japońskim producentem. Obecnie, po rozstaniu Hiszpana z zespołem sytuacja jest zupełnie inna. Jeżeli zatem Alonso nadal myśli o tegorocznym występie w Indianapolis, pozostaje opcja przejścia do Chevroleta. Możliwości na tym etapie są jednak ograniczone, a najbardziej atrakcyjną opcją wydaje się być... zespół Arrow McLaren SP, korzystający z jednostek napędowych amerykańskiego producenta. Sytuacja jest jednak trudna i niezręczna, bo przecież kilka dni temu, z końcem stycznia Alonso oficjalnie zakończył współpracę z McLarenem! Czy zatem powrót do całkiem niedawnej przeszłości jest możliwy? Całe to zamieszanie pokazuje, że chociaż Liberty Media chce za wszelką cenę ściągnąć Alonso z powrotem do Formuły 1, to jednak nie wszyscy są podatni na magię jego nazwiska, a szum jaki wytwarza Hiszpan wokół własnej osoby nie zawsze dobrze mu służy. A wniosek z tej całej afery jest oczywisty, dla Alonso i nie tylko: zastanów się dobrze, najlepiej co najmniej dwa razy, zanim coś powiesz. Grzegorz Gac