Gasly nie zaliczy wyścigu do udanych, bo już na trzecim okrążeniu w jego bolidzie zepsuły się hamulce i nie mógł jechać dalej. Mimo tego w niedzielę miał mnóstwo szczęścia. Mrożący krew w żyłach incydent wydarzył się tuż po starcie. Bolid Red Bulla prowadzony przez Daniela Ricciardo miał kontakt z jednym z rywali. Niektóre elementy oderwały się i wystrzeliły w powietrze. Jeden z nich - prawie półmetrowy drążek uderzył w kask Francuza i wpadł do jego kokpitu! - Ta część uderzyła w kask na wysokości mojego prawego oka. Myślałem, że przebije się przed szybkę, ale okazała się bardzo mocna - relacjonował Gasly. Wizjer wytrzymał, ale kto wie, czy równie skutecznie obroniłby kierowcę, gdyby do sytuacji doszło przy większej prędkości? W momencie uderzenia, Gasly dopiero wyjeżdżał z zakrętu, więc nie jechał szybko. Tym razem nie pomógł system halo, który pojawił się w bolidach F1, aby chronić głowę kierowców. Element oderwany od bolidu Red Bulla przeleciał pod pałąkiem chroniącym kokpit. - To było dość przerażające - przyznał Gasly. Gasly miał więcej szczęścia niż Felipe Massa w 2009 roku. Brazylijczyk został trafiony sprężyną, która oderwała się z amortyzatora auta jednego z rywali podczas kwalifikacji na Hungaroringu. W wyniku wypadku stracił przytomność, a jego bolid z impetem uderzył w barierę ochronną. Miał pękniętą kość czaszki, uraz mózgu i rozcięte czoło. Przeżył i powrócił do ścigania, jednak wielu ekspertów jest zdania, że ten wypadek nie odebrał mu szansę na mistrzostwo świata.