W 2011 roku błyskotliwa kariera naszego jedynaka w Formule 1 została przerwana brutalnie przez wypadek w imprezie, w której nie powinien startować. Umowy największych gwiazd F1 skonstruowane są tak, by zabraniać kierowcom niebezpiecznych rozrywek i ograniczyć ryzyko odniesienia kontuzji. Dla zespołów królewskiej serii utrata klasowego zawodnika oznaczała wielkie koszty i problemy ze znalezieniem następcy. Zwłaszcza na miesiąc przed startem sezonu. Robert Kubica takiej umowy nie miał, a przynajmniej nie dotyczyła ona rajdów samochodowych. Polak startował regularnie po sezonie i w dłuższych przerwach między wyścigami w rajdach. Jak sam przyznawał, to była jego pasja i sposób na spędzenie wolnego czasu, oderwanie się od świata F1. Po raz pierwszy w rajdzie wystartował podczas przerwy zimowej między sezonami 2009 i 2010. Akurat zamienił BMW Sauber na ekipę Renault i postanowił spróbować się za kierownicą rajdówki. W 2011 roku był w świecie motorsportu personą. W królewskiej serii ścigał się już pięć lat, na koncie miał jeden wygrany wyścig (Grand Prix Kanady 2008), dwanaście miejsc na podium, jedno pole position i nawet przez chwilę pozycję lidera mistrzostw świata 2008. Przed sobą sezon w Renault, a później perspektywę przenosin do Ferrari, być może realnej walki o tytuł mistrza świata. Po latach przedstawiciele włoskiej stajni przyznali, że rozmowy z Polakiem były zaawansowane. Krakowianin szukał jednak nowych bodźców, nawet po wyczerpującym sezonie F1 nie był w stanie oderwać się od ścigania. Zapachu benzyny, swądu hamulców, ryku silników i adrenaliny, której uderzenia były jak narkotyk. Kubica zdecydował się na rajdy i długo traktował je jak zabawę, aż do nieszczęsnego 6 lutego 2011 roku. W Ronde di Andora, lokalnej imprezie rozgrywanej w Ligurii, Polak miał nie startować. Miał złe przeczucia, planował rezygnację z występu. - Kilka dni wcześniej obudziłem się i nie chciałem jechać w tym rajdzie - powiedział "The Sun". Sezon F1 ruszał za sześć tygodni, za dwa miały się rozpocząć testy. Rajdowa pasja okazała się jednak silniejsza... Ronde di Andora to niewielki rajd, który liczy raptem 13,5 kilometra odcinków specjalnych. Kierowcy mieli je pokonać cztery razy. - Lubię się ścigać w rajdach, ponieważ do końca nigdy nie wiesz, co cię czeka za następnym zakrętem. Słyszałem wiele dobrego o Ronde di Andora. Traktuję start w nim jako miły sposób na spędzenie weekendu. Życzę kierowcom szczęścia i dojechania do mety - mówił Kubica przed startem włoskiej telewizji. Do tragedii doszło na ostrym zakręcie koło kościoła w San Lorenzo. To był pierwszy odcinek specjalny rajdu, początek ścigania. Na lekkim spadzie jego Skoda uderzyła w barierę i wskutek oderwania jej fragmentu, została poważnie uszkodzona. Przód samochodu był zmiażdżony, bariera wbiła się do środka i poważnie raniła Roberta Kubicę. Pilot Jakub Gerber nie odniósł żadnych obrażeń. W Polsce była godzina 12:32, gdy media obiegła wiadomość o wypadku Polaka. Kolejne wieści napływały jedna po drugiej, ciężko było w to wszystko uwierzyć. "Robert Kubica jest przytomny" "Polak stracił mnóstwo krwi" "Skoda Kubicy uderzyła w ścianę kościoła" "Policja informuje nieoficjalnie, że Kubica jest w ciężkim stanie" "Robert Kubica może stracić prawą rękę. Ma również połamaną nogę" To były pierwsze okruchy informacji, które płynęły do Polski z rajdu za pośrednictwem agencji ANSA. Po miesiącach dowiedzieliśmy się, że krakowianin czekał na pomoc kilkadziesiąt minut. Był zakleszczony we wraku samochodu, silnie krwawił. Jakub Gerber mógł bezradnie obserwować swojego partnera, który był przytomny i - jak wspomniał po latach pilot rajdowy - umierał. Wreszcie pojawił się helikopter, służby ratunkowe zdołały wyciągnąć Polaka z wraku rajdówki i Kubica trafił do szpitala Santa Corona w Pietra Ligure. Niemal natychmiast przybył do lecznicy słynny profesor Igor Rossello, który operował naszego asa i uratował mu życie. I nie tylko życie, bo ocalił dłoń krakowianina. I jego - co się okazać miało po latach - karierę w motorsporcie. Co ciekawe, po kilku miesiącach od wypadku przeprowadzono w Inowrocławiu test, odwzorowując dokładnie wypadek Roberta Kubicy. Skoda Fabia uderzyła w prawidłowo działającą barierę energochłonną. Samochód odbił się od metalowej konstrukcji i z ledwo zniszczonym zderzakiem zatrzymał na drodze. W San Lorenzo Kubica nie miał tyle szczęścia. Barierka przy kościele była stara, zardzewiała i nie zadziałała prawidłowo. Wykazało to dochodzenie po wypadku krakowianina. Z jednej strony Kubica miał szczęście, bo mógł stracić 6 lutego 2011 roku życie. Z drugiej ogromnego pecha, bo w rajdach podobne zdarzenie w ostatnich latach nie miało miejsca. Los bywa jednak okrutny i złośliwy. Walka o życie, a później o zdrowie Roberta Kubicy to materiał na osobną historię. Dość wspomnieć, że rajdy odebrały mu na lata marzenia o Formule 1, ale stały się też jego... pracą w okresie powrotu do zdrowia. 9 września 2012 roku Kubica został zgłoszony do rajdu Ronde Gomitolo di Lana. Znów za kierownicą rajdówki, znów we Włoszech, ale tym razem w całkiem innej roli. Polak swój pierwszy start po powrocie do zdrowia zapamięta świetnie. Zwyciężył. A później przez cztery lata dał się poznać z jak najlepszej strony w cyklu WRC. To było jednak mało. Zawsze marzył o jednym - powrocie do Formuły 1. - Jestem innym człowiekiem - przyznał na miesiąc przed startem sezonu 2019. Znów będzie walczył w F1, do której pokonał długą i bolesną drogę. Ale to jest już materiał na całkiem inną historię. Kris