Za dziecka obiecywałem sobie, że zawsze będę wierny gazetom - do ostatniego dnia, ich albo mojego. Mościłem nimi pokój... Oczywiście wszystko pod kątem futbolu. Nie mogłem się powstrzymać i - jakie to niewychowawcze! - czytałem namiętnie gazety nawet podczas lekcji i wykładów. Ale kiedyś to wszystko było łatwe dzięki... kioskom. Rytuał na przerwie Dziś dzieci nie wiedzą nawet co to kiosk... Otóż, drogie dziatki, kiosk to była budka gdzie można było kupić szwarc-mydło-powidło a przede wszystkim bilet na tramwaj i ukochane gazety sportowe. Na przerwie często wybiegałem do kiosku, bo kiedy lekcje się kończyły o gazetach mogłem zapomnieć. To był rytuał. Nigdy nie postarałem się o to żeby pani odkładała mi do teczki, jeśli zabrakło tu, mogłem lecieć gdzie indziej. Wiadomości czerpie się z sieci Na moim Załężu na odległość przystanku tramwajowego w stronę Katowic i Chorzowa za bajtla było bowiem SIEDEM kiosków. Czasy się zmieniają. Niedawno zlikwidowali ostatni z nich. Już nawet nie pełnił swej funkcji, ale był dla mnie symbolem. Ile ja gazet w nim kupiłem... A teraz? Mogę kupić je sobie w... rybnym. Ale i tak nie ma tych gazet, których szukam. "Czasy kiosków" bezpowrotnie minęły i trzeba z tym się pogodzić. Dlaczego dziś o tym piszę? Bo właśnie zlikwidowano ostatni z moich kiosków, wywieziono ostatnią redutę dzieciństwa. Teraz wiadomości sportowe czerpie się już z sieci i nie biega z rana do kiosków... A Wy? Mieliście jakiś ulubiony kiosk?