To była klasyczna operacja, która się udała, tyle, że pacjent jej nie przeżył. Dla Paco Jemeza futbol to jednak coś zdecydowanie więcej, niż seria cyfr składająca się na wyniki. Trener Rayo zapytany, czy skopiuje efektywną taktykę Celticu, który we wtorek w Champions League remisował na Camp Nou aż do 94. minuty, odpowiedział: "mógłbym, ale spaliłbym się ze wstydu". Jest jakiś niezwykły magnetyzm w takiej donkiszoterii. Trener maleńkiego klubiku, którego stadion w Vallecas jest swoistym kuriozum w skali kontynentu (ludzie oglądają mecze z dachu bloku za jedną z bramek), umyślił sobie, że jego drużyna będzie grała jak Manchester United. W czasach, gdy sposób na Barcę jest oczywisty: trzeba postawić w bramce autobus i czekać, co zrobią Katalończycy, postanowił ruszyć do przodu wbrew logice. Dlaczego wbrew logice? - to pytanie mógł sobie zadać Jemez. Tylko dlatego, że w czasach Pepa Guardioli, a teraz Tito Vilanovy żaden z niemal 300 meczów Barcy nie zakończył się z posiadaniem piłki mniejszym niż 51 procent? Jemez uznał, że Jose Mourinho, Alex Ferguson i wszyscy inni wielcy współcześni trenerzy pomylili skutek z przyczyną. A może właśnie dlatego Barca wygrywa tak często, że nikt nie wysilił się na tyle, by odciąć ją od piłki? Wspomnienia meczów Barcy z Rayo też nie potwierdzały teorii Jemeza. W ostatnim starciu na Estadio de Vallecas gospodarze polegli 0-7. Ale co tam, Jemez twardo stał przy swoim. Postanowił ruszyć frontalnie, czyli "a por ellos" - jak mówią Hiszpanie. Jemez tłumaczył, że bojaźliwa taktyka ma jeszcze jedną fundamentalną wadę. Po meczu spędzonym na obronie własnej bramki wstydziłby się spojrzeć w oczy kibiców. To nic, że drużyna potrzebuje punktów, to nic, że jest tuż nad strefą spadkową, zasady są zasadami i własny styl trzeba szanować, jako wartość nadrzędną. Dzięki Jemezowi na Estadio de Vallecas obejrzeliśmy mecz-kuriozum. Rayo grało wysokim pressingiem, większość czasu spędzało na połowie Barcy, przez ponad godzinę było przy piłce prawie tak często i długo, jak niedościgniony w tym względzie rywal. Co z tego? Barca wygrała 5-0, Jemez wyleciał na trybuny, krytykując decyzje arbitra. A jednak w jakimś stopniu słowa dotrzymał. Trener Rayo zachował twarz, ale po raz pierwszy w 14 spotkaniach tego sezonu Barca wygrała aż tak wysoko. Nie straciła gola, co nie udało jej się w 10 meczach. Piłkarze Rayo mogli zejść do szatni z podniesioną głową, wszystkie hiszpańskie media napisały, że zasłużyli na więcej, a ich porażka była zbyt dotkliwa i niezasłużona. Wydaje się jednak, że choć Jemez nie musiał czerwienić się ze wstydu, to jednak większość trenerów grających przeciw Barcy, będzie naśladowało Neila Lennona (Celtic). Wszyscy lubimy Don Kichotów, dzięki nim, jeśli nie bywa na świecie lepiej, to chociaż śmieszniej, ale tylko niektórzy mają odwagę pójść tak wyboistą drogą. Pozostaje pytanie: czy wyżej głowę powinien nosić trener, którego drużyna grała odważnie przegrywając z kretesem, czy taki, który ustawił 10 piłkarzy we własnym polu karnym, po to, by przegrać 1-2? Efektem pierwszego jest wyższa nota za wrażenie artystyczne, będące w futbolu sprawą mimo wszystko drugorzędną. W drugim przypadku szkoleniowiec wie, że jego drużyna była bliżej celu. Jemeza pewnie nic nie przekona. Nawet to, że piłkarze z Barcelony, którzy po zdobyciu zwycięskiej bramki przeciw Celtikowi szaleli ze szczęścia, wczoraj po ostatnim gwizdku sędziego, ledwo podnieśli ręce. Tito Vilanova tego nie przyzna, ale wolałby spotykać Jemezów na swojej drodze jak najczęściej. Przeciw rywalom prowadzonym przez trenerów takich jak Lennon, Katalończycy nie grają, tylko się męczą. Z pewnością są wśród nas tacy, których bardziej śmieszy postawa Jemeza niż Lennona. Koniec końców wszystko to tylko debata nad estetyką futbolu. Każdy rozstrzygnie ją według własnego gustu. Autor: Dariusz Wołowski Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego