Ekstraklasa. Wyniki, tabela i statystyki - kliknij tutaj!Kibice - dwunasty zawodnik. Tak powie każdy piłkarz zapytany o to, czy doping kibiców rzeczywiście pomaga na boisku. I owszem, pomaga. Ale jak pokazują nasze stadiony, potrafimy nie tylko zagrzewać do walki swoich, nie gorzej idzie nam skandowanie słów "powszechnie uważanych za obraźliwe" pod adresem przeciwnika. Myli się ten, kto twierdzi, że doping stadionowy to twór ostatnich dziesięcioleci. To istniało od początków polskiej piłki, choć oczywiście w zupełnie innym wydaniu. Nie było przecież szalików i klubowych gadżetów, a często i porządnych trybun. A jednak doping dawnych lat był nie mniej zorganizowany niż ten obecny. Przyjrzyjmy się temu zjawisku na przykładzie Krakowa, gdzie - z racji istnienia obok siebie klubów polskich, żydowskich i robotniczej Garbarni - już w latach 20-tych XX wieku dało się zaobserwować różnego rodzaju napięcia między kibicami. Świadectwem dawnej "chuliganki", ale też po prostu dopingu, są archiwalne wydania "Przeglądu Sportowego", "Tygodnika Sportowego" oraz "Ilustrowanego Kuryera Codziennego".W kwestii stadionowej frekwencji przedwojenni sympatycy sportu nie ustępowali kibicom niejednego klubu z Ekstraklasy, a należy w tym miejscu zaznaczyć, że ówczesne stadiony były dalece mniej komfortowe niż obecnie - zazwyczaj jedna trybuna wzdłuż linii bocznej boiska plus nasypy ziemne przy pozostałych liniach. A jednak w owym czasie na trybuny potrafiło przychodzić po pięć tysięcy osób, jak choćby na mecz Wisły z Pogonią Lwów w 1922 roku, kiedy to wiślacy przypieczętowali wygraną 4-2 otwarcie własnego stadionu. Piętnaście lat później na stadion Cracovii w meczu z Ruchem Hajduki Wielkie (dzisiejszym Ruchem Chorzów) przybyło już ponad 10 tysięcy kibiców - więcej niż wynosi średnia w Ekstraklasie.Ale przecież gra się nie tylko na własnym stadionie. Kraków - Częstochowa, trasa licząca jakieś 130 km. To nie był problem dla kibiców Cracovii z międzywojnia, bo w 1937 roku na mecz do Częstochowy z tamtejszą Brygadą zawitało około 1500 sympatyków "Pasów". I choć tamtejsi kibice nie mogli się pochwalić tak wyszukanym ekwipunkiem kibicowskim, jak to ma miejsce obecnie, to i tak sprzedawano specjalne chorągwie i rozdawano odezwy pouczające o roli, zadaniach i obowiązkach uczciwego kibica. To się nazywa dobrze zorganizowany wyjazd!Ekspresja słowna na krakowskich stadionach w okresie międzywojnia także wyglądała zgoła inaczej. No bo takie choćby "Już Cracovii idzie składnie, zaraz pewnie bramka padnie" przy kreatywności dzisiejszych trybun brzmi trochę jak doping z sektora rodzinnego. Co się nie zmieniło, to odwieczne zarzuty dotyczące stronniczości sędziego - okrzyk "nawet sędzia nie pomoże" był jednym z ulubionych tamtejszej publiczności. Obecnie bawić mogą także przykłady pokroju "Fuj!" będące odpowiedzią na cofanie piłki do bramkarza, a zarazem manifestacją niezadowolenia kibiców. Dziś nazwalibyśmy tę formę werbalizacji stadionowych emocji co najmniej subtelną. Ale byłoby kłamstwem stwierdzenie, że bardziej agresywne zachowania nie miały miejsca.W relacji ze spotkania Cracovii z chorzowskim AKS-em z 1936 roku możemy przeczytać, że po meczu doszło do awantur między kibicami oraz że interweniować musiała policja. Przy okazji oberwało się także samym zawodnikom, którzy zostali obrzuceni kamieniami. Sześć lat wcześniej, także w meczu "Pasów", sędzia musiał zostać sprowadzony z murawy pod eskortą policji i piłkarzy w rezultacie czego jeden z nich - Jerzy Otfinowski - został silnie uderzony w głowę. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze powszechnie znana i nie taka znów święta krakowska wojna. Już w okresie międzywojennym w starciach Wisły z Cracovią dało się posłyszeć okrzyki takie jak "Żydy!", "Do bożnicy!", "Żydowski sędzia!". Brzmi znajomo, ale też jakoś tak delikatnie.Kibicowski doping nie jest zatem tworem ostatnich dekad, ale też nie powinno to specjalnie dziwić. Tak teraz, jak i prawie wiek temu stadiony przyciągały, bo były odskocznią od rzeczywistości, od schematyczności dnia codziennego. Obecnie, idąc na mecz, też zapominamy o minionym tygodniu, często dając upust nagromadzonym emocjom w postaci werbalizacji inwektyw. I nic w tym specjalnie gorszącego - bo stadion to miejsce, gdzie mając poczucie przynależności do grupy, otrzymujemy coś ekstra - ponadczasowe katharsis.