Co zaś się tyczy wyroku uniewinniającego Łukasza M., to bardzo ciekawe będzie uzasadnienie fińskiego sądu. Jeśli okaże się, że wyrok był wynikiem ugody, to oznacza, że obie strony są usatysfakcjonowane, a tylko godne pożałowania było zachowanie kierownictwa ekipy, które powinno załatwić tę sprawę w momencie jej poczęcia. Natomiast, gdyby uniewinniające orzeczenie było skutkiem niesprawiedliwego oskarżenia, to polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i PZPN - w trosce o dobro swoich obywateli i reprezentantów - natychmiast muszą wystosować ostrą notę protestacyjną do fińskich władz, a adwokaci dwóch poszkodowanych zawodników powinni wystąpić do fińskiej strony o wysokie odszkodowanie, za krzywdy moralne i bezprawne aresztowania. Kolejny zarzut, dotyczący cyklicznego poruszania w moich felietonach sprawy przyznania bezprawnie, przez łódzki OZPN, lewej licencji nowemu Widzewowi w którego szeregach pierwsze skrzypce gra Zbigniew B. też uważam za bezzasadny. Kiedy ten problem - jako pierwszy - wyeksponowałem w mass-mediach, ostrzegałem wówczas, że został zrobiony niebezpieczny precedens, który już niedługo odbije się niebezpieczną czkawką dla PZPN. Niestety, moje przewidywania się potwierdziły, ponieważ w ostatnich dniach, już drugi klub nie otrzymał zgody władz związku na podobne rozwiązanie dotyczące przeniesienia licencji na drugoligowe występy do innego podmiotu. Pierwszą odmowę "wypaczył" Tadeusz Dąbrowski, który dokonując "przekształceń w widzewskim stylu" chciał ratować RKS Radomsko przed degradacją, natomiast drugi, bardzo podobny, odmowny przypadek dotyczy Szczakowianki Jaworzno. Nieszczęściem panów Tadeuszów, Dąbrowskiego i Fudały jest brak na liście założycieli nowego Stowarzyszenia ludzi typu Zbigniew B., Wiesław W., byłego - i całe szczęście - szefa sportu polskiego, czy słynnego masarza, którego głównym atutem jest "pociotek" w Departamencie Rozgrywek PZPN. Ludzie Ci potrafili tak przekonująco zbajerować skopane środowisko, że nawet na Walnym Zgromadzeniu, żaden z blisko 200 delegatów nie zakwestionował lewej licencji. Chociaż z tą ponoć 100 procentową skutecznością wciskania kitu przez "futbolowego ideolo" Zbigniewa B. to lekka przesada, bowiem w tygodniku "NIE" były wiceprezes PZPN bezapelacyjnie wygrał plebiscyt czytelników na zaszczytny tytuł "Pajaca Miesiąca" i według głosujących ,wszystko na to wskazuje, że były, równie nieudolny selekcjoner ma ogromne szanse na zdobycie "Pajaca Roku", a kto wie, czy nawet nie całej Dekady, bądź Wieku? A swoją drogą, to panowie Tadeuszowie, jesteście - bez urazy - ciężkimi frajerami, bo ja w na waszym miejscu, zarejestrował bym nowe stowarzyszenie w sądzie, dokumenty z żądaniem wyrejestrowanie starego podmiotu ze związkowych struktur, przesłał do okręgowego związku i kontynuował rozgrywki ligowe - czekając co z tym fantem zrobi centrala. Kolejna maglowa ploteczka to czystka (niestety odrobinę za późno) jaka zapowiedziana została po zakończeniu sezonu, w Płocku. Kierownictwo klubu, jak najbardziej słusznie postanowiło przestać tolerować dodatkowe, wieczorno-nocne treningi swoich najemników i podziękować kilku "kopaczo-biegaczo-balangowiczom" za dalszą współpracę. Zatem wielkie brawa dla prezesa Krzysztofa Dmoszyńskiego za prawidłową reakcje w zaistniałej sytuacji - szkoda tylko, że w innych klubach działacze przymykają oczy na podobne "nocne dryblingi" swoich profesjonalnych najemników. Mam tu na myśli warszawską Legię, w której ukarano - oczywiście anonimowo - czterech zawodników za... brak postępów w grze, oraz wroniecką Amikę, w której panują niemal, sterylne, cieplarniane warunki do uprawiania futbolu, natomiast zespół ten gra grubo poniżej oczekiwań, ba śmiem twierdzić, że skompromitował polską piłkę ubiegłorocznym, międzynarodowym występie. Klasyczne przykłady nagłego spadku formy zawodników Amiki, to gra we Wronieckim klubie Pawła Kryszałowicza i Marcina Burkhardta. Paweł, który powrócił do klubu po przygodzie w niemieckiej piłce (najpierw solidny trening i gra w Bundeslidze, a następnie trening i ... grzanie ławy w II-lidze), przez kilka miesięcy, bawił się w naszej lidze z obrońcami przeciwników i był bez wątpienia , najlepszym ligowym napastnikiem. Niestety, dobra passa "Kryszała" skończyła się bardzo szybko, a wtajemniczeni mówią, że przyczyną takiego spadku formy było zbyt długie "przywitanie przez kolegów". Z kolei brak jakichkolwiek postępów u jednego z największych europejskich talentów, Marcina (wspaniały debiut w drużynie poprzedniego selekcjonera), który na dodatek nie wytrzymuje trudów meczów przez 90 minut, mówi sam za siebie. Jedyna nadzieja, by polska piłka miała pociechę z ogromnie utalentowanego gracza, to jego natychmiastowy wyjazd do zagranicznego klubu. Panowie działacze i zawodnicy zrozumcie wreszcie, że piłkarz pracuje dziennie 2-4 godziny, natomiast trenuje - dbając o swoją pozasportową formę - pozostałe 20 godzin - które jeśli zostanę "przesiedzone przy piciu", to na żenujące rezultaty nie trzeba długo czekać. Oczywiście nie namawiam, by piłkarze byli zakonnikami (chociaż ostatnimi czasy i w zakonie różnie bywa), jednak w czasie całej kariery powinni się kierować maksymą, którą kiedyś Nam, swoim podopiecznym, przekazał trener Kazimierz Górski: "kilka lampek koniaku nigdy nikomu (nawet piłkarzom) nie zaszkodziło, tylko trzeba wiedzieć kiedy, gdzie, ile i z kim". Na zakończenie dwa "niusy" dotyczący zemsty "czarnego Luda". Otóż, jak powiedział mi jeden z "ludzi fryzjera", skromniutka - 1000 złociszy - kara, jaką Wydział Dyscypliny nałożył na prezesa Cracovii, pana profesora Janusza Filipiaka, za podważanie kompetencji ligowych wygwizdywaczy, nie zadowoliła członków sędziowskiego środowiska , którzy postanowili, że zrobią wszystko, by wykolegować drużynę "Pasów" z walki o miejsce premiowane grą w Pucharze UEFA. Niestety, a właściwie stety, mecz Krakusów w Grodzisku potwierdził tę przypuszczenia. Kiedy po strzeleniu kontaktowej bramki (na 2:1) gracze Cracovii zdobyli przewagę i wyrównanie wisiało na włosku, Jaśnie Wielmożny Pan Gwizdek pokazał czerwony kartonik Markowi Citko, który według opinii obserwatorów (w pełni podzielam tę opinię) był ewidentnie faulowany - trzymany oburącz) przez gracza Groclinu i próbował wyrwać się z objęć rywala. Po tej kartce z kapelusza wszystko potoczyło się zgodnie z czarnym scenariuszem, zawodnik gospodarzy Adrian Sikora strzelił trzeciego gola i było "po ptokach", a punkcik ten może mieć ogromne znaczenie w końcowym rozrachunku. Druga czarna wendetta dotyczy decyzji Naczelnej Komisji Odwoławczej o dokończeniu - czytaj: dalszej egzekucji - meczu we Włocławku (przez 7 zawodników ŁKS-u), który najpierw został w dziwny sposób "wykartkowany", a następnie przedwcześnie zakończony przez ewidentne błędy "świstaka". Gdybym był na miejscu łódzkich zawodników, to wyszedłbym na boisko i biernie, markując walkę biegał bym (by nie być posądzony o brak sportowej walki) obok graczy Kujawiaka, by Ci strzelili rekordową ilość goli. Może wówczas, gdy wynik (który nie będzie miał wpływu na końcowy układ tabeli, bo w tym konkretnym przypadku 1:0, czy 20:0 nie ma żadnego znaczenia) pójdzie w świat, bezkarność czarnych zostanie wreszcie ograniczona. Jan Tomaszewski W związku z obraźliwymi tekstami komentarzy dotyczących felietonów Jana Tomaszewskiego, uprzejmie informujemy, że nie będziemy publikowali anonimowych komentarzy w których zamiast merytorycznej dyskusji, będą zawarte wyzwiska, pogróżki i obraźliwe epitety pod adresem naszego współpracownika. Jeśli ktoś z zainteresowanych czuje się pokrzywdzony tekstem Jana Tomaszewskiego, ma prawo dochodzić sprawiedliwości drogą prawną. Jednocześnie informujemy, że zamieścimy każdy, nawet najbardziej drastyczny komentarz, ale pod warunkiem uprzedniego sprawdzenia danych osobowych autora, by pan Jan Tomaszewski mógł dochodzić swoich praw w sądzie powszechnym.