Obie drużyny poza tym, że są piekielnie silnymi sportowymi szyldami, to dodatkowo koszykarsko są wielce utytułowane. Śląsk to rekordzista - siedemnastokrotny mistrz Polski. Legia tytuł zdobywała "ledwie" siedmiokrotnie, ale też długo przed Śląskiem wylewała fundament pod podwaliny polskiego basketu. Śląsk to potęga lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych i początku XXI wieku, a Legia to król polskiego parkietu w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych poprzedniego wieku. Tak więc oba zespoły trochę się naczekały na kolejną szansę walki o ligowe złoto, ale dla Legii jest to na pewno dzisiaj, zdecydowanie większe święto niż dla Śląska. Nic zatem dziwnego, że chętnych do obejrzenia tego fascynująco zapowiadającego się finału w obu miastach są całe tysiące. I o ile we Wrocławiu, w dopiero co wyremontowanej Hali Stulecia, można wcisnąć na siłę około sześciu tysięcy widzów, to już w Warszawie mamy potężny problem. Do cna skomercjalizowany Torwar, nie tylko jest zajęty na punkt recepcyjny dla uciekinierów z Ukrainy, ale i nie ma wolnych terminów na mecze finałowe PLK, więc Legia musi grać w swojej starej hali na Bemowie. A tam na mecz może wejść maksymalnie raptem... 1416 widzów! Słownie: tysiąc czterystu szesnastu widzów! A co z resztą chętnych? A jest ich bardzo, bardzo dużo. Jest ich tak wielu z prostej przyczyny. Tegoroczny sezon piłkarski w Ekstraklasie dostarczył kibicom nie tylko Legii, ale i Śląska również, sporych, nieoczekiwanych rozczarowań. Naturalną koleją rzeczy jest, że każdy kibic szuka jakichkolwiek sukcesów swojej drużyny, wiec jeśli futbol zawiódł to większość ochoczo popędziła na mecze koszykarzy Śląska i Legii, żeby choć trochę poprawić sobie humory. I zrobił się problem. Gdzie pomieścić wszystkich chętnych do oglądania na żywo i z bliska, starcia Legii ze Śląskiem? Problem nie tylko dla włodarzy klubów, ale i dla lokalnych samorządów, które aby nie stracić szansy na potencjalny, PR-owy sukces swojego miasta, gorączkowo przygotowują się teraz do organizacji doraźnych stref kibica, które "połknęłyby" nadmiar chętnych do ekskluzywnych biletów na mecze finałowe PLK. Tak ekskluzywnych, że trudności związane ze zdobyciem wejściówek na tegoroczny finał piłkarskiej Ligi Mistrzów wydają się dziecinnie proste. Hala dla Warszawy. Trzeba działać Cóż zatem zrobić, żeby w przyszłości nie tylko mistrzowskie mecze koszykarskiej Legii czy siatkarskiego Projektu Warszawa miały godną oprawę, ale co gorsza, żeby mecze finałów Euro i Mundiali w siatkówce, koszykówce i piłce ręcznej nie omijały stolicy Polski? Ano, po prostu trzeba w końcu wziąć się do roboty i nie gadać, tylko zacząć budować. I to właściwie, trzeba zacząć budować dwie hale, a nie jedną. Mniejszą na 7-8 tysięcy widzów i drugą - dużą na około 20-22 tysiące miejsc na widowni. Pierwsza służyłaby na co dzień wszystkim warszawskim zespołom grającym pod dachem w polskich ligach i europejskich pucharach. Druga zaś, byłaby w sam raz do podejmowania wielkich wydarzeń rangi mistrzostw Europy i świata, i wszystkich innych, wielkich widowisk związanych z muzyką, kulturą i sztuką. Kwestia dużej, reprezentacyjnej hali dla Warszawy nie jest nowa i ma już swoją, co najmniej dziesięcioletnia historię. Pierwotnie planowano ja wybudować na czas Euro 2012 w zespole Stadionu Narodowego i takie plany wciąż są możliwe do realizacji. Trzeba jedynie większej aktywności Rządu RP i szybkiego dogadania z samorządem Warszawy w tej kwestii. I jeśli minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk ogłasza, że bierze się ostro za rewitalizację Orlików i już mu nie przeszkadza ich "platformerski" rodowód, to tym bardziej może być liderem projektu budowy tych dwóch obiektów tak bardzo potrzebnych nie tylko Warszawie, ale i Polsce. Za chwilę, latem i jesienią tego roku, mamy w kraju dwa siatkarskie mundiale. W styczniu przyszłego roku MŚ w piłce ręcznej mężczyzn. Te atrakcyjne imprezy znowu ominą stolicę, tylko z powodu braku obiektu godnego ich przyjęcia, ale za dwa, trzy lata może być już inaczej. Trzeba tylko działać. I to szybko! Czytaj także: Puchar Polski a'la Kulesza