Na marginesie tych zdarzeń okazało się jednak, że współczesny coaching sportowy to nie tylko sprawny PR i pewność siebie. Nikola Grbić stanął naprzeciw słynnego i utytułowanego Władimira Alekny i znalazł swój sposób na gigantów z Kazania. Paulo Sousa miał w czwartek naprzeciw siebie Marco Rossiego, który jak najbardziej nosi jego rozmiar kapelusza, a jednak nie dał rady. Nie dał rady - dodajmy - na własne życzenie. Powiedzmy sobie też szczerze: w meczu z Węgrami, Polska uratowała remis, ale tak naprawdę straciła dwa punkty w rywalizacji z Anglią o bezpośredni awans do MŚ w Katarze. Tak trzeba na to patrzeć, bo cokolwiek powiemy o postępach w grze naszych "bratanków", to do klasy i pozycji w Europie drużyny, którą pokonała ekipa Kazimierza Górskiego w finale IO 1972 jest im bardzo, bardzo daleko. Dlatego należy żałować, że z tylko sobie znanych powodów trener Sousa zestawił wyjściową jedenastkę w tak ryzykowny i niezrozumiały sposób. Paulo Sousa sam wywołał pożar? Mecz w Budapeszcie dowiódł w ciągu pierwszej godziny grania, że ani nam jeszcze grać z trójką obrońców, ani rezygnować z Kamila Glika, ani stawiać na Wojciecha Szczęsnego w bramce, ani też pozwalać Robertowi Lewandowskiewmu na bieganie po całym boisku, jak to już drzewiej na nasze nieszczęście bywało. Miało być inaczej i było, ale zamiast lepiej było dużo gorzej. Po prostu było bardzo źle. Groteskowo wyglądają też dzisiaj niektóre pomeczowe komentarze, dowodzące jakimż to trenerskim nosem wykazał się Sousa wprowadzając trzy zmiany z natychmiastowym bramkowym efektem. Toż to była tylko i wyłącznie desperacja! A co miał zrobić trener Sousa, jak już sam wywołał ten pożar?! Tylko wezwać straż pożarną w postaci Glika, Piątka i Jóźwiaka. Tym razem się udało, ale ręczę, że taki numer w innym meczu, nie tylko z Anglikami, zakończyłby się katastrofą. Żeby grać systemem 3-4-3, to trzeba mieć trzech gigantów w obronie i niezawodnego golkipera, inaczej sami prosimy się o najwyższy wymiar kary za taką niefrasobliwość. Dlatego stawiam tezę, że jak w najbliższej przyszłości tak ma wyglądać selekcja do kadry, a później ułożenie tych klocków na boisku, to biada nam. Możemy zapomnieć nie tylko o turnieju finałowym mistrzostw świata w Katarze, ale i o tym co najważniejsze - że nasza drużyna narodowa zagra jeszcze kiedyś na skalę swych teoretycznych możliwości, czyli o niebo lepiej niż w czwartek. Niestety, niedzielny mecz z Andorą może nam tylko zagmatwać prawdziwy obraz naszej kadry, bo sam Robert Lewandowski z najmniej zdolnymi kolegami powinien sobie dać radę z reprezentacją z Pirenejów. Prawdziwa próba przyjdzie na Wembley i tam już nie ma miejsca na eksperymenty Sousy "made in Budapest". I nie ma co wydziwiać, trzeba zrobić tak jak Nicola Grbić w meczach z Kazaniem. Zebrał co miał najlepszego w ZAKSIE, dobrze ustawił na boisku, zmotywował i dał grać. I nawet gdyby przegrał, nikt nie miałby do niego pretensji, bo to, co zrobił, było zrozumiałe dla wszystkich. Marian Kmita