Sousa zaskoczył kilkoma nominacjami tak mocno, że naprawdę trudno opisać, jakimi kryteriami się kieruje. Heynen praktycznie niczym nie zaskoczył, bo przecież dowołanie do starej kadry pogromcy Zenitu Kazań - Kamila Semeniuka to żadna niespodzianka. Trudno też powiedzieć, że na liście Sousy znaleźli się obiektywnie wszyscy najlepsi obecnie polscy piłkarze grający w kraju i za granicą. Heynenowi ciężko coś zarzucić, bo w odróżnieniu do Sousy ma w czym wybierać Na szczęście, jak uczy historia polskiego i nie tylko polskiego sportu, to czego nie rozumieją przy powołaniach do kadry kibice i dziennikarze, często sprawdza się na placu boju. Doświadczaliśmy tego wielokrotnie. I w piłce nożnej i w siatkówce. Dobrze pamiętam jak wielu powątpiewało swego czasu w wybory naszych trenerskich legend: Kazimierza Górskiego i Huberta Wagnera, kiedy na ważnych turniejach, grając o mistrzostwo świata lub olimpijskie złoto stawiali na bardzo młodych i niedoświadczonych zawodników - Jerzego Kraskę, Władysława Żmudę, Tomasza Wojtowicza czy Lecha Łaskę. A później zamykali usta krytykom fantastycznymi wynikami, z których jesteśmy dumni do dziś. Pod tym względem Sousa ma gorzej od Heynena Oczywiście współczesność niesie ze sobą zupełnie inne wyzwania i trudno porównywać je z dokonaniami naszych selekcjonerów sprzed dwóch, trzech czy czterech dekad. Jedno jest pewne, naszym współczesnym coachom jest zdecydowanie trudniej niż ich poprzednikom. Z różnych powodów. A najważniejszy to chyba ten, że mają swoich wybrańców stosunkowo krótko do dyspozycji, zwłaszcza w futbolu. I tu Sousa ma zdecydowanie gorzej od Heynena. Jego gracze przylatują dwa dni przed meczem, grają jedno spotkanie, po dwóch, trzech dniach drugie i wracają do swoich klubów. Czego można ich nauczyć w tym czasie? Niewiele, a w zasadzie niczego nowego. W siatkówce jest inaczej. Kończy się sezon ligowy, krótki odpoczynek i już można myśleć o kilkunastodniowym zgrupowaniu przed letnimi turniejami w reprezentacji. Drugi atut Heynena to to, iż siatkarska kadra bazuje na krajowej lidze - z 24 powołanych tylko pięciu gra poza Polską. W kadrze Sousy te proporcje są zupełnie odwrotne. Oczywiście to samo w sobie nie jest jeszcze grzechem, wszak nasza Ekstraklasa to jeszcze nie jest Premier League, Serie A, Bundesliga czy Ligue 1, ale w czasach covidu niesie ze sobą zupełnie nieoczekiwane konsekwencje. Choćby zamieszanie z powołaniem Roberta Lewandowskiego, Arkadiusza Milika czy Krzysztofa Piątka. Może też z tego powodu mamy z pozoru niezrozumiałe powołania do piłkarskiej kadry Polski piłkarzy Pogoni Szczecin Sebastiana Kowalczyka i Kacper Kozłowskiego czy legionisty Bartosza Slisza. Sousa szuka innej, swojej drogi w selekcji i powołaniach. Szuka ubezpieczeń. Heynen nie musi. Wszak zdobył już raz z Polakami mistrzostwo świata. Wystarczy tylko poprawić to, co już mu się raz udało, i powinno być dobrze. Nie jest to jednak takie łatwe i oczywiste. W swoim klubie w Perugii Heynen ma same sławy z naszym Wilfredo Leonem na czele, a jednak ani w lidze włoskiej, ani w siatkarskiej Lidze Mistrzów nie idzie mu najlepiej. Sousa odwrotnie. Bez specjalnych sukcesów w przeszłości, przyczajony i skoncentrowany. Choć medialnie w porównaniu do Heynena wypada słabo i bezbarwnie, to jednak drzemie w nim jakaś energetyczna rezerwa. Jest głodny sukcesu i inaczej niż Heynen - osaczony w sztabie reprezentacji przez dziesięciu Polaków, Sousa najbliższe otoczenia sam sobie wybrał. Ma komfort i swobodę działania niczym nie zakłóconą. Więcej, po naszym reprezentacyjnym rozczarowaniu na turnieju MŚ 2018, chyba nikt nie wierzy, że Polacy ugrają coś więcej na najbliższym Euro. Wyjście z grupy będzie jego wielkim sukcesem. A Heynen? Jeśli wrócimy z Tokio bez medalu, to nawet niech nie wsiada do samolotu lecącego do Warszawy. Taka to różnica pomiędzy naszą piłką i siatkówką. Więc na koniec - oczywistym jest, że zawód trenera związany od ponad stu lat ze sprawnym pakowaniem i rozpakowywaniem walizki, w przypadku Paolo Sousy i Vitala Heynena jest takoż samo trudny. Z tą wszak różnicą, że dojście do ćwierćfinału naszych piłkarskich i siatkarskich reprezentacji w najważniejszych tegorocznych imprezach zapisze się w karierach obu naszych trenerów zupełnie, ale to naprawdę zupełnie inaczej. Ot życie! Marian Kmita