Im dalej od loży prezesa PZPN Cezarego Kuleszy, tym ludzie ze środowiska piłkarskiego chętniej mówili o dziwacznym zachowaniu piłkarskiego związku w tej sprawie. A owa sprawa nie była, nie jest i nigdy nie będzie łatwa, dopóki piłkarska centrala będzie przymykać oko na dostarczanie materiałów pirotechnicznych na stadiony owinięte właśnie we wspomniane "sektorówki". No i w końcu, właśnie teraz trafiła pezetpeenowska kosa na strażacki kamień i rozwiązania ani w jedną, ani w drugą. Dziwna sprawa, tym bardziej że poprzednia związkowa ekipa, za ośmioletniej prezesury Zbigniewa Bońka radziła sobie z tym doskonale. Dzięki operatywności i elastyczności prezesa, a także sekretarza generalnego związku - Macieja Sawickiego, w końcu zawsze znajdowała korzystne dla widowiska rozwiązanie. A łatwo też nie mieli ze strażakami na Narodowym, bo kibice w kolejnych edycjach finału systematycznie dostarczali Państwowej Straży Pożarnej antypirotechnicznych argumentów z próbą spalenia racą kosza wieńczącego dachową konstrukcję stadionu włącznie. Słowem - łatwo nie było, ale zawsze się udawało. Cóż się zatem takiego stało, że teraz doszło to takiego przesilenia? Złośliwi twierdzą, że nic takiego. Po prostu ktoś w związku zostawił tę sprawę w szufladzie i zapomniał. Prezes Kulesza z najbliższą świtą udał się na tydzień do USA i po powrocie zabrakło czasu, żeby skutecznie ponegocjować ze strażakami kompromisowe rozwiązanie. W to nie chce mi się specjalnie wierzyć, bo przecież prezes Kulesza jest w doskonałych relacjach nie tylko z ministrem sportu Kamilem Bortniczukiem, ale i z samym premierem Mateuszem Morawieckim również. Więc gdyby tylko chciał, mógłby poprosić ministra lub premiera o pomoc i nie wierzę, że szefostwo PSP pozostałoby na tę prośbę głuche. Coś zatem tu nie gra i każe się zastanowić nad innym wątkiem poruszonym przez życzliwych informatorów na trybunach Narodowego. Otóż inna teza głosi, że jest w PZPN mocne lobby, aby finały Pucharu Polski przenieść rychło na Stadion Śląski i tam co roku kończyć "Turniej Tysiąca Drużyn". Dlatego ponoć świadomie sprowokowano to całe wczorajsze zamieszanie, aby narobić PR-owego kłopotu i Państwowej Straży Pożarnej, i warszawskiemu magistratowi z Prezydentem Rafałem Trzaskowskim jako głównym winowajcom absencji części kibiców Lecha na finale. W ten scenariusz także trudno mi uwierzyć, bo z całym szacunkiem do obecnej ekipy w PZPN, wykonanie takiego planu wymaga doskonałej znajomości twórczości Niccolo Machiavellego z utworem "Książę" na czele. Zdziwiłbym się szczerze, gdyby Cezary Kulesza miał tę książkę kiedyś w rękach, bo gdyby miał, to pewnie nie wypisywałby na Twitterze w czasie meczu o rzeczach, które mu ewidentnie szkodzą. A już szczególnie opuściłby zdanie z pogróżkami pod adresem PSP, że jeśli za rok "Komenda Powiatowa" będzie tak ortodoksyjna, to Warszawa pożegna się z finałem Pucharu Polski. Nie pisałby tego, bo przecież zaraz po meczu rozpływał się do telewizyjnej kamery z radości, z powodu powrotu finału PP na Stadion Narodowy po dwóch latach covidowej absencji. Z jakiego powodu zatem pan prezes Kulesza jest tak niekonsekwentny i dopuścił do tego, że znowu, po ośmiu latach, na trybunach Narodowego usłyszeliśmy wstydliwe: "J... PZPN? Czas odpowie, ale mam wrażenie, że obecna ekipa rządząca w PZPN jest daleko gorzej zorganizowana zarówno w sprawach generalnych, jak i w detalach od poprzedniej. Dlatego uważam, że wpadki, jak ta wczorajsza, to bardziej konsekwencja czyjegoś zaniedbania lub niedopatrzenia, niż politycznej intrygi. Zatem porządku życzę panie Prezesie. Zwykłego porządku!