W tym roku, na zaproszenie podkarpackich pograniczników dowodzonych przez człowieka o wybitnie siatkarskim nazwisku - generała Andrzeja Popko, do Przemyśla zajechała piątka z nich. W środę na inaugurującej turniej uroczystej kolacji stawili się: Ryszard Bosek, Stanisław Gościniak, Marek Karbarz, Mirosław Rybaczewski i Włodzimierz Stefański. A że wydarzenie jest poważne, do twierdzy Przemyśl zajechał też, powracający z roboczej wizyty w Arłamowie minister sportu Kamil Bortniczuk. Jeśli do tego towarzystwa dodamy jeszcze głównego sponsora turnieju, światowego potentata w branży kosmetycznej - miłośnika siatkówki Zbigniewa Inglota i prawie w komplecie cały Zarząd PZPS to kolacja miała naprawdę poważna reprezentację. Nic też dziwnego, że większość wieczornych dyskusji oscylowała wokół naszej reprezentacji i jej startu w tegorocznym mundialu. Najciekawsze spostrzeżenia padały z ust naszych wagnerowskich weteranów. Zawsze dobrze się ich słucha. Wszak z nie jednego siatkarskiego pieca już chleb jedli i choć od lat siedemdziesiątych czasy mocno się zmieniły, to jednak ich uwagi wdawały się bardzo trafne. Najdłuższą pogawędkę uciąłem sobie z Ryśkiem Boskiem, pytając prowokująco - czy też potencjalny mecz z Amerykanami w ćwierćfinale, nie będzie naszym ostatnim w tym turnieju. Ryszard, zwany pieszczotliwie przez najbliższych "Bubu", odpowiedział wymijająco i roztropnie. Otóż, według niego nikt nie wie jak to będzie w kolejnym meczu z USA, bo jak żaden inny przeciwnik, właśnie oni potrafią się przygotować do ważnych spotkań z nami, analizując perfekcyjnie nasze słabości. Sama prawda, ale nie daję za wygrana i pytam dalej, czy Nikola Grbić potrafi robić to samo, co sztab USA i czy jest zdolny czymkolwiek zaskoczyć Amerykanów. I tutaj Bubu niespodziewanie rzecze tak: " No wiesz, on tak naprawdę buduje zespół na Igrzyska Olimpijskie w Paryżu a Amerykanie grają w tym składzie od lat. Wszystko mają spasowane i sprawdzone, i nie mają np. takiego problemu jak Grbić z Olkiem Śliwką." To znaczy(?) - dociskam Ryszarda. Bubu kontynuuje - "Grbić wie, że dzisiaj Olek jest w słabej formie, a na pewno w słabszej niż Tomek Fornal, ale nie chce go stracić w perspektywie IO w Paryżu, więc cierpliwie stara się czekać i stopniować skalę trudności w kolejnych spotkaniach. To oczywiście niesie za sobą ryzyko utraty bardzo ważnych punktów w bardzo ważnych meczach. Więc przy takim założeniu w meczu z USA może być różnie, tym bardziej, ze Amerykanie zagrają już w pełnym składzie." "Grbić wie, że dzisiaj Olek jest w słabej formie, a na pewno w słabszej niż Tomek Fornal, ale nie chce go stracić w perspektywie IO w Paryżu" Tyle Bubu i trudno nie przyznać mu racji. Drużyna Grbica ma gigantyczny potencjał, ale tak naprawdę nie zagrała jeszcze meczu o najwyższej skali presji, czyli - w swojej hali, w mistrzostwach świata, o prawo gry o medale. Co więcej, z tych najlepszych drużyn, z najmniej wygodnym przeciwnikiem. Zatem dopiero w takim meczu przekonamy się co warci są, nie tylko Aleksander Śliwka czy Tomasz Fornal, ale i Kamil Semeniuk, Bartosz Kwolek czy Mateusz Poręba. I co najważniejsze, czy w tym zespole jest prawdziwy duch walki, taki jakiego miało kilka naszych drużyn z przeszłości z weteranami Huberta Wagnera na czele. Własna hala i najlepsi na świece - polscy kibice, to może ponieść, ale równie dobrze, tych mniej doświadczonych, skutecznie sparaliżować. I nie zdziwiłbym się gdyby tak się stało, bo historia sportu zna wiele przypadków, kiedy na papierze wszystko było za gospodarzami a kończyło się ich spektakularną katastrofą. Finał piłkarskiego mundialu w 1950 roku na wypełnionej prawie 200 tysiącami widzów Maracanie to mój ulubiony przykład. Reprezentacja Brazylii, idąca wtedy pewnie po Złotą Nike, wbrew wszystkim szacunkom, przegrała z Urugwajem, doprowadzając do ogólnonarodowej żałoby. Tak było w historii sportu nie raz, w naprawdę wielu dziedzinach. I nie piszę o tym, aby siać defetyzm na kilka godzin przed meczem z Tunezją, bo w tym spotkaniu nic nam złego zdarzyć się nie może. Chciałbym tylko, abyśmy wszyscy zdali sobie sprawę, że do tej pory mecze z Bułgarią i Meksykiem to były ledwie gry szkolne, a grupowy mecz USA to wyścig dwóch trenerów w kamuflowaniu prawdziwych koncepcji taktycznych i optymalnych ustawień zespołu. Dlatego, choć z pozoru przed czwartkowym meczem, w wielu parametrach siatkarskiego rzemiosła wyglądamy bardzo dobrze, to poziom stresu jaki czeka na naszych graczy, może dla wielu z nich, do tej pory być zupełnie nieznany. Liczę jednak w roztropność Nikoli Grbić i jego pomysł - i na Amerykanów, i na kolejne drużyny stojące naszym na drodze do złota. Wierzę też w naszych reprezentantów. W ich morale, talent i sportowy - obiektywnie - gigantyczny potencjał. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak. Wierzcie mi - słońce, na drugi dzień, znowu wzejdzie na wschodzie i jeszcze bardzo, bardzo długo nic polskiej siatkówki nie zabije.