Rozumiem rozgoryczenie Pawła Fajdka doskonale, ponieważ dla mnie faworytem tego wyścigu także była Anita Włodarczyk. Jednak symptomów, że może mieć kłopot z zwycięstwem nad Robertem Lewandowskim wcześniej było naprawdę wiele. Sympatia kibiców, którym pan Robert co trzy dni dostarcza różnego rodzaju podniet to wystarczająco gęsta częstotliwość impulsów sugerujących, że polski sport to Lewandowski. Oczywiście, poza nim jest jeszcze jakieś, niedookreślone tło, które przybiera raz na dwa lata, w okolicy letnich i zimowych igrzysk olimpijskich bardziej konkretną, osobową postać, ale jak widać to za mało, żeby przeskoczyć piłkarza Bayernu. Wielka w tym "zasługa" także dziennikarzy sportowych, dla których pan Robert jest łupem łatwym, nie wymagającym zbytniego zawodowego wysiłku, więc naturalnie ulubionym w codziennym poszukiwaniu tematu lub informacji. Na dowód wystarczy przytoczyć wynik zabawy jaką urządziła załoga "PS" zapraszając 26 mniej lub bardziej poważnych redakcji sportowych do wystawienia swojej "10" faworytów Plebiscytu. I okazało się, że 19 z tych redakcji przyznało zwycięstwo Robertowi Lewandowskiemu, a tylko 4 Anicie Włodarczyk, więc jak nasza, trzykrotna złota medalistka olimpijska miała się zbliżyć do człowieka, który w zasadzie nie znika z ekranu każdego telewizora w Polsce. Ba, wiem z kuluarów Plebiscytu, że jeszcze na kilka godzin przed Galą jej zwycięstwo nad trzecim - Bartoszem Zmarzlikiem nie było takie oczywiste. Ów zaś pan Bartosz, żeby było śmieszniej, w kuluarowej rozmowie, tuż przed ogłoszeniem pierwszej trójki Plebiscytu, wyznał mi szczerze, że i tak jest zaskoczony swoją wysoka pozycją w 2021 roku, bo to wicemistrzostwo świata to przecież nic przy olimpijskim złocie jego rywali. I tak to jest, że trudno zmierzyć jedną, uniwersalną miarą wartość olimpijskiego złota, sukces na żużlowym torze czy kilkadziesiąt bramek zdobytych w Bundeslidze, Lidze Mistrzów i reprezentacji kraju. Trudno to zmierzyć, ponieważ takiej miary nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Poza tym z całym tym mechanizmem głosowania, w którym mobilizacja lojalnych w stosunku do swoich przedstawicieli środowisk sportowych i gigantyczne akcje wielkich machin marketingowych mogą zmienić wiele, zawsze będzie kłopot. Na koniec zawsze ktoś będzie miał wrażenie, że ostateczny werdykt kibiców jest niesprawiedliwy, bo coś tu nie gra. Dlatego uzasadnione są coraz częściej padające pytania, czy tego rodzaju plebiscyty nie powinny dotyczyć walki o tytuł "Najpopularniejszego", a nie "Najlepszego" Sportowca Polski, bo w istocie to jest bezpieczne i co najważniejsze prawdziwe kryterium. Z drugiej strony jeśli plebiscyt ma tak długą tradycję, jak ten "Przeglądu Sportowego", to trudno po prawie stu latach historii dokonywać w jego nazwie jakichkolwiek zmian. Wystarczy zachować zdrowy dystans do tej zabawy, bo w istocie rzeczy była to, jest i będzie zabawa i wielkie święto wszystkich polskich sportowców. I muszę przyznać, że poza wspomnianym wyżej przypadkiem Pawła Fajdka, nasi Mistrzowie w większości zachowują spokój i uśmiech na twarzy. Widziałem to na własne oczy tydzień temu, i byłem tym bardzo zbudowany. To nie są tylko Mistrzowie Sportu, ale przede wszystkim wspaniali, pogodni i życzliwi ludzie, dla których już samo miejsce w plebiscytowej "10" jest zaszczytem i nagrodą. Mówią o tym nie tylko na plebiscytowej scenie, ale i w prywatnych rozmowach, więc to musi być prawda. A Anita? No cóż, pewnie chciała wygrać, ale kiedy po ogłoszeniu wyników staliśmy obok siebie na scenie, a Robert Lewandowski przemawiał wzruszająco, ale strasznie długo, szepnąłem do niej - "Mógłby już jednak skończyć". Ona zaś, uśmiechnęła się, mrugnęła okiem i odrzekła - "Niech mówi, to jego święto."