W tej właśnie chwili nabierają rozpędu negocjacje PZPS ze światową federacją siatkarską FIVB na temat przyszłorocznych mistrzostw świata kobiet, które planowo miałyby zostać rozegrane w Holandii i Polsce. Teoretycznie decyzja w tej sprawie zapadła już w 2019 roku, kiedy to przedstawiciele FIVB dumnie ogłosili ten fakt podczas gali z okazji 100-lecia polskiej siatkówki. Później jednak zabrakło czasu, przede wszystkim z powodu covidowej pandemii, żeby pomiędzy stronami dogadać szczegóły. A jak wiadomo właśnie w szczegółach diabeł jest ukryty, więc teraz i Holendrzy, i Polacy zgłaszają do FIVB swoje zastrzeżenia dotyczące siatkarskiego mundialu. Przede wszystkim chodzi o pieniądze, jakie oba kraje muszą wpłacić do kasy FIVB tytułem pozyskania licencji do organizacji tej niewątpliwie zaszczytnej imprezy. Są to sumy niemałe, wyrażające się w milionach euro i przed covidem wydawało się, że nie będzie problemu z ich uiszczeniem, bo i frekwencja w halach była przewidywalna i wynikające z tego faktu wpływy z biletów. No i sponsorzy nie mieli rozterek, zwłaszcza w Polsce, bo dobrze naoliwiona siatkarska machina systematycznie dostarczała dowodów, że jest to interes opłacalny, a sponsoringowa inwestycja zwraca się po trzykroć. Wspomnienie o wspaniałym polskim, męskim mundialu z 2014 roku nie tylko napawało nadzieją, ale wręcz dawało pewność, że mundial 2022 będzie kolejnym sukcesem polskiego sportu - więc czemu nie? Ale, ale, ale. Jak było już wyżej napisane - "Diabeł zawsze tkwi w szczegółach". Na długo zanim w PZPS nastał czas Sebastiana Świderskiego, rozpoczęły się rozmowy na temat kształtu tych mistrzostw. FIVB z sobie wiadomych powodów, od początku negocjacji lekko w tym układzie faworyzowała Holandię, powierzając jej pierwotnie nie tylko mecz otwarcia, ale i oba półfinały, mecz o trzecie miejsce i finał. I od początku był to główny temat rozmów. No bo jak w takim siatkarskim kraju jak Polska wytłumaczyć komukolwiek taką dysproporcję. Owszem, obiektywnie, na dzisiaj, Holandia ma ciut lepszą reprezentacje od naszej, no ale to też nie są jakieś światowe potentatki. Więc to za mało, aby mówić o obiektywnych przewagach Holandii nad Polską w ubieganiu się o najsmakowitsze kąski przyszłorocznych mistrzostw. Pewnie dlatego zaraz po objęciu tronu w PZPS, prezes Świderski ruszył do ostrej kontrofensywy, spotykając się z władzami FIVB i renegocjując to, co się dało. No i na dzisiaj sytuacja dla nas wygląda już zdecydowanie lepiej, co nie oznacza, że dobrze. Plan jest taki, że miałyby się odbyć dwa mecze otwarcia turnieju. Mecze tego samego dnia, ale rozegrane o różnych porach - jeden w Polsce, drugi w Holandii. Dalej, zamiast dwóch półfinałów w Holandii, jeden zostałby rozegrany w Polsce, a drugi oczywiście w Kraju Tulipanów. Mecz o III miejsce w Polsce, a finał w Holandii. Tyle udało się przestawić na lepsze Sebastianowi Świderskiemu, ale nie tu jest pies pogrzebany. Jak zwykle głównym problemem są pieniądze a właściwie ich brak. Nie ma ich wystarczająco ani w Holandii, ani w Polsce. Covid zdemolował wszystkie wcześniejsze przychodowe rachuby. Dzisiaj i Holendrzy, i Polacy apelują do FIVB o finansową pomoc, choćby w obniżeniu umówionej wcześniej opłaty licencyjnej. FIVB, która nie jest tak bogata jak UEFA czy FIFA, albo choćby koszykarska FIBA, też nie ma specjalnych możliwości na taki dobroczynny gest, no i mamy impas w rozmowach. Nikt nie chce się posunąć. Holendrzy, którzy oparli budżet imprezy o pieniądze pochodzące od lokalnych samorządów, mają się odrobinę lepiej od swoich kolegów z Polski. U nas całkiem solidne finansowe gwarancje wsparcia dał PZPS-owi polski Rząd, ale i tak na dzisiaj brakuje w kasie około 20 milionów złotych, aby choć trochę zbliżyć się do organizacyjnego poziomu mundialu z 2014 roku. I w tym miejscu trzeba by się było głośno zastanowić, czy przy takich kosztach i więcej niż pewnym debecie imprezy, warto w to wchodzić. Zostawiam na boku fakt, iż nasza urocza, kobieca reprezentacja raczej nie ma szans na grę o medale w tej imprezie, więc jej nośność może być naturalnie ograniczona. Czy zatem warto wydać tyle pieniędzy na turniej bardziej holenderski, niż polski z wątpliwym sukcesem sportowym, niż zainwestować część tych pieniędzy, z pomocą odradzającego się (na szczęście) Ministerstwa Sportu, np. w szkolenie siatkarskich dzieci i młodzieży. Chyba ma to większy sens. A kiedyś, jak będzie nas stać i będziemy mieli reprezentację kobiet na światowym poziomie, w naturalny sposób wrócimy do sprawy mundialu w Polsce. Czyż nie mam racji drogi panie prezesie Sebastianie? Czytaj także: Michał Winiarski chciałby zostać następcą Vitala Heynena