Mieliśmy okazję wracać jednym samolotem ze Stambułu i zamieniliśmy kilka zdań na temat tego meczu. Pan Szymon, jak prawdziwy dyplomata, ani nie czepiał się zachowawczej taktyki Pepa Guardioli, ani braku refleksu Simone Insaghiego w zbyt późnym wpuszczeniu na boisko Romelu Lukaku. Powiedział krótko: - Taka jest współczesna piłka. Im wyższa stawka, tym więcej ostrożności na boisku. I pewnie ma rację, no ale my - kibice, chcielibyśmy technicznych fajerwerków i ofensywnego ryzyka, bo to co zobaczyliśmy w Stambule, do osiemdziesiątej minuty meczu oglądało się z wielkim trudem. Miłe natomiast było to, że praca naszych sędziów została na widowni oceniona bardzo dobrze, co widziałem na własne oczy. Siedzieliśmy na trybunach tureckiego "Narodowego", akurat w towarzystwie licznych kibiców Interu. Kiedy po meczu nasi sędziowie wychodzili, jako pierwsi po okolicznościowe upominki od włodarzy UEFA, wielu z nich, na stojąco, oklaskiwało naszych sędziów. Kiedy opowiedziałem to na Okęciu Panu Szymonowi rzekł skromnie: " To fajne Panie Marianie, ale generalnie o nas po meczu było bardzo cicho w mediach, to znaczy, że poprowadziliśmy zawody, jak trzeba." Ale zaraz też dodał: "Czuliśmy, że było nieźle, bo po ostatnim gwizdku do naszej szatni wpadli przedstawiciele obu finalistów z podziękowaniami za obiektywne prowadzenie zawodów." No więc tyle chociaż mamy tego finału, że nasi arbitrzy podtrzymali dobrą passę z MŚ w Katarze i cały świat wie, że może w piłkę to może jeszcze w Polsce za dobrze nie gramy, ale przyzwoicie posędziować to potrafimy , jak niewielu. Dobre choć tyle w tej naszej futbolowej mizerii. I na tym koniec poloniców. Miłe było to, że praca naszych sędziów została na widowni oceniona bardzo dobrze To nie znaczy, że mecz MC z Interem to było jakieś wydarzenie piłkarskie drugiej kategorii. Nic z tych rzeczy. Przekonaliśmy się o tym już w drodze do Stambułu. Pech chciał, że nasz samolot już nad Słowacją złapał jakąś usterkę, więc trzeba było wracać do Warszawy. Tam podstawiono druga maszynę. Jedziemy lotniskowym autobusem, aby ponownie ruszyć nad Bosfor, a tu - obok nas - dwóch jegomości w czapkach i koszulkach Interu. Po chwili nawiązują dialog i okazuje się, że jeden jest Kanadyjczykiem chorwackiego pochodzenia a drugi Amerykaninem włoskiego pochodzenia i obaj przez Warszawę próbują dostać się do Stambułu z powodu miłości do Interu i jego kolejnej szansy na Puchar Europy. Kanadyjczyk jest w gorszej sytuacji, ponieważ nie ma biletu i liczy, że coś uda mu się kupić na miejscu. Leci w ciemno. Amerykanin bilet ma i nie ryzykuje, na pewno będzie na stadionie. Wymieniają kilka radosnych uwag o Interze i w końcu Kanadyjczyk mówi - " Pokaż mi ten bilet, chciałbym chociaż zobaczyć jak wygląda, jeśli skończę poza stadionem." Cała rozmowa była urocza i bardzo żałowałem, że w pobliżu nie było polsatowej kamery, bo jakiż to byłby smaczny materiał do przedmeczowego studia. W Stambule, na kilka godzin przed meczem, też było widać, że tym meczem żyje cały świat a nie tylko połowa Manchesteru i połowa Mediolanu. Na głównym placu miasta zainstalowano gigantycznych rozmiarów kopię Pucharu Ligi Mistrzów i tam ulokowano strefę kibica, a głównym deptakiem, ulicą Istiklal sunęły wielotysięczne rzesze fanów obu drużyn. Co ciekawe, kibice MC wszyscy w koszulkach jasno błękitnych, ani jednego w rezerwowych barwach klubu, do złudzenia przypominających czerwono-czarne barwy AC Milan. Mądrze. Znamy dobrze te barwy, bo właśnie w takich koszulkach grał Manchester City w finałowym meczu Pucharu Zdobywców Pucharów przeciwko Górnikowi Zabrze w odległym 1970 roku. Dla nas, jak do tej pory było to największe osiągniecie w historii polskiej piłki klubowej, ale i dla MC, do sobotniego wieczora również. Z tego powodu, przez całe lata, City było dla polskiego kibica synonimem tego co w angielskiej najlepsze, choć przecież wkrótce nastały wielkie lata FC Liverpool, Nottingham Forest, Aston Villi czy Chelsea. Smaczne również było to, że z MC wiązała się też historia naszego Widzewa Łódź i jego debiutu w europejskich pucharach. Przecież to właśnie na starym stadionie Main Road, jesienią 1977 roku doszło do sensacyjnego remisu 2:2 w pierwszej rundzie Pucharu UEFA. Wtedy to też po raz pierwszy świat usłyszał o Zbigniewie Bońku, który strzelił obie bramki dla charakternego Widzewa. W rewanżu, w Łodzi, było 0:0 i MC za burtą. To wtedy była sensacja! Nota bene w tych meczach grał też, wylewający fundamenty pod współczesną potęgę "Obywateli", jako asystent i drugi trener MC - Brian Kidd. Wtedy, piłkarz solidny, ale ledwie dwukrotny reprezentant Anglii. Co ciekawe w 1968, jako młodzieniec, ale w barwach MU, zdobywał dla Anglii pierwszy Puchar Europy grając u boku ówczesnych gwiazd Manchesteru Bobby Charltona i George Besta. Później różnie mu się wiodło, aż jako trener, początkowo tylko drużyny juniorów, w 2009 roku wylądował w MC. Tak to się plecie historia futbolu i ludzi z nim związanych. Wracając do samego meczu, to tak jak było już na początku napisane, pod względem sportowym nie będzie czego specjalnie wspominać. Z drugiej strony, a propos samej Ligi Mistrzów, UEFA wymuskała ten produkt do granic możliwości i operacja Stambuł, jak nam mówili koledzy z TEAM Agency, największa i najbardziej skomplikowana w historii federacji, na pewno była świetną promocją europejskiej piłki na całym świecie. A przechadzając się pomiędzy fanami drużyn finalistów łatwiej zrozumieć, że sam mecz, powoli staje się ledwie dodatkiem do tego święta. Najważniejsza jest celebracja tego wydarzenia, obojętnie czy jest się na stadionie, w jego pobliżu czy przed telewizorem. Takie czasy, w sumie - chyba nie najgorsze. Co robić!