Zresztą sami Czesi sprytnie przyłożyli do tego rękę. Ich trener to chytry gracz i od początku ustawił siebie i swoich podopiecznych w roli maluczkich adeptów futbolu marzących o korzystnym wyniku z faworyzowaną Polską. Tak ton tej narracji przyjęły też powszechnie czeskie media, pokazując w newsach Roberta Lewandowskiego, jako giganta współczesnego futbolu na miarę Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Oczywiście jest to prawda, ale Czesi podawali ją bardzo umiejętnie zdejmując presję wyniku ze swoich reprezentantów i szykując czeskich kibiców na każdy możliwy wynik, jaki mógł paść na Stadionie Eden. To po pierwsze, po drugie - uczynili z meczu na stadionie Slavii Praga, coś w rodzaju piłkarskiego happeningu z oglądaniem na żywo Lewandowskiego, jako głównej atrakcji wieczoru. "Mecz Czechy - Polska w czeskich telewizjach nie był zjawiskiem na miarę lądowania UFO na Hradczanach" Co ciekawe - umiejętnie rozmyto też w mediach priorytet tego meczu, od samego początku bowiem, mecz Czechy - Polska w czeskich telewizjach nie był zjawiskiem na miarę lądowania UFO na Hradczanach, tylko jednym z wielu wydarzeń sportowych zbliżającego się weekendu. Ba, wcale nie najważniejszym. Z ciekawości, szykując się do meczu, śledziłem od rana wszystkie serwisy sportowe w dwóch najważniejszych stacjach w Czechach: państwowej - Ceska Televize i prywatnej - Nova. No i proszę: pierwsza sportowa informacja w CT 24 - zwycięstwo Hradec Kralove w play off hokejowej ligi, druga - zwycięstwo Sparty Praga w tych samych rozgrywkach, trzecia - 49. bramka Davida Pastrnaka w NHL, czwarta - szanse na medal czeskiej pary łyżwiarzy figurowych w MŚ, piąta - udany występ czeskiego koszykarza w meczu koszykarskiej Euroligi Panathinaikos - Barcelona. W telewizji "Nowa" serwis rozszerzono o elementy piłkarskie związane z eliminacjami do ME, donosząc dodatkowo o dwóch bramkach Ronaldo i zwycięstwie Anglii we Włoszech. I tyle. Dopiero około 10.00 zaczęły się pojawiać pierwsze newsy o wieczornym meczu Czechów z Polakami, ale w atmosferze pokory, mobilizacji i koncentracji. Żadnego machania szabelką i raczej marzenie o remisie niż o zwycięstwie Czechów. Czeska ulica i kibice ich reprezentacji też zdawali się ulegać temu nastrojowi. Kiedy podczas przedpołudniowego spaceru po praskiej starówce czescy kibice słyszeli nasze rozmowy po polsku, chętnie zgadywali, dzieląc się swoimi opiniami na temat szans obu drużyn na zwycięstwo. I tutaj, podobnie jak w czeskich mediach dominował dystans do możliwości swojej reprezentacji i szacunek do Polaków. Mecz państwo widzieli, więc nie ma co już o nim więcej pisać, chociaż przestrzegam przed zbytnim pesymizmem przed meczem z Albanią. Widziałem twarze i trenera Fernando Santosa, i naszych reprezentantów zaraz po meczu, na lotnisku w Pradze. Nie było na nich poczucia rezygnacji czy paniki, raczej koncentracja i chęć jak najszybszego udowodnienia, że ten pierwszy potrafi trenować, a ci drudzy grać w piłkę. Chcę jeszcze zwrócić Waszą uwagę, że podczas całego spotkania na praskim stadionie nikt nie gwizdał na Polaków i chociaż Czesi na trybunach byli naprawdę zaskoczeni rozwojem wypadków na boisku i bardzo, ale to bardzo szczęśliwi, to nie demonstrowali swojej wyższości. To dla nas sytuacja niecodzienna, bo gdziekolwiek pojedzie nasza reprezentacja, czy to piłkarska, czy też w innej grze zespołowej, to miejscowi bez znaczenia - czy przegrywają czy wygrywają, to dają nam zdrowo popalić. A Czesi mają ten zdrowy dystans nie tylko do sportu, ale chyba do wszystkiego, i duch pogodnego bohatera książki Jarolava Haska- "Dobreho Vojaka Svejka" unosi się tu wszędzie. Tak się żyje spokojniej, wygodniej, zwyczajnie lepiej. Dlatego parafrazując bohatera czeskiej literatury apeluję na koniec: "Poslusne hlasin, futbol - neni to konec sveta".